Po raz pierwszy od wielu dni posiadacze akcji mają szansę na spokojną noc i sen nieprzerywany obawami o spadek cen akcji. O ile Wall Street utrzyma wzrosty, a Fed nie rozczaruje inwestorów. Dzisiejsze sesje rozpoczęły się od zaskakującego wzrostu indeksów na wielu rynkach europejskich i próżno szukać uzasadnienia takiego zachowania (zgodnego na najważniejszych parkietach) w napływających danych. Wyższe ceny szybko zostały wykorzystane przez sprzedających i wzrostowy incydent został szybko zapomniany.
Po raz pierwszy od wielu dni posiadacze akcji mają szansę na spokojną noc i sen nieprzerywany obawami o spadek cen akcji. O ile Wall Street utrzyma wzrosty, a Fed nie rozczaruje inwestorów.
Dzisiejsze sesje rozpoczęły się od zaskakującego wzrostu indeksów na wielu rynkach europejskich i próżno szukać uzasadnienia takiego zachowania (zgodnego na najważniejszych parkietach) w napływających danych. Wyższe ceny szybko zostały wykorzystane przez sprzedających i wzrostowy incydent został szybko zapomniany. Tymczasem mógł być też próbą testowania rynku, jego podatności na odbicie w warunkach skrajnego wyprzedania.
Jeszcze przed południem większość indeksów ustaliła dzienne minima i rozpoczęła się powolna wspinaczka. Na części parkietów europejskich indeksom udało się przejść na zieloną stronę (Paryż, Londyn, Moskwa), na kilku tylko ograniczyć straty (Frankfurt, Warszawa, Budapeszt). Była to jedna z najlepszych końcówek sesji w ostatnich dniach, które wcześniej przypominały wyrzucanie akcji jak konfetti. Notowania w USA rozpoczęły się od zwyżek, które w innym kontekście nazwać by można rakietowym wystrzałem optymizmu, ale w tym, który znamy, wzrost S&P o 3 proc. jest tylko odbiciem zdechłego kota po wcześniejszej panicznej wyprzedaży.
Dobre i tyle, jeśli wziąć pod uwagę, że na cały pokład optymizmu inwestorów wystarcza nadzieja na bliżej nie sprecyzowaną akcję Fed. Oczywiście można liczyć na wsparcie „werbalne” w postaci gwarancji utrzymania stóp na rekordowo niskim poziomie przez naprawdę długi czas, ale czy także na kolejną rundę zatopienia rynków w gotówce? Tutaj zdania są podzielone. Oczywiście może być i tak, że inwestorzy wcale nie liczą na Fed, ani na nic innego – indeksy są wyprzedane tak bardzo, że odbicie musiało kiedyś nadejść z „czystej fizyki rynków”. Czemu akurat nie dziś? Okoliczności – biorąc pod uwagę zachowanie rynków obligacji w USA i w Europie – są dogodne, by próbować wrócić z pieniędzmi na parkiety. Inna sprawa jak długo zdechły kot może lewitować?
Jeśli trzymać się analogii z październikiem 2008 r. – przy czym nie chodzi to o analogię dotyczącą warunków około rynkowych, ale samego tempa spadku cen akcji i indeksów – to najostrzejsza faza spadków trwała wówczas trzy tygodnie i była przerywana maksymalnie trzema spokojniejszymi sesjami, które nie dawały wcale silnych wzrostów, lecz tylko okazję do nabrania oddechu. Korekta – jeśli można tak nazwać przerwę w wyprzedaży – daje tę cenną wskazówkę, że pomaga określić rozkład sił na parkiecie. Jakikolwiek trwalszy wzrost (np. tygodniowy) i odbicie rzędu 10 proc. byłby w tych warunkach niebywałym sukcesem. Ale obserwując determinację podaży w ostatnich dniach, można zaryzykować tezę, że czas w którym będzie można liczyć na odbicie takiego rzędu 10 (z pewnością nadejdzie, pytanie z jakiego poziomu), jeszcze nie nadszedł.
Jeśli chodzi o nasz parkiet trudno o wyróżnienia. Handlowy został przeceniony o ponad 8 proc. po publikacji słabszych niż oczekiwano wyników, TP SA po raz pierwszy w tych dniach sprostała mitowi spółki defensywnej zyskując dziś symbolicznie, ale nie poddając się wyprzedaży. Obroty akcjami WIG20 były dziś bardzo wysokie, porównywalne tylko z nielicznymi sesjami w historii GPW (uwzględniając, że do 2010 r. były „podwajane”). Cała sekwencja spadkowa liczona od szczytu hossy zabrała już 38,2 proc. samej hossy, a więc została zatrzymana (póki co) na jednej ze złotych proporcji Fibonacciego. Następna taka szansa na zatrzymanie spadków trafi się nieco poniżej 2100 pkt.
Emil Szweda