Po pierwszej, skrajnie optymistycznej reakcji na awaryjny plan dla strefy euro, na rynki finansowe wrócili inwestorzy dostrzegający ciemne strony pakietu o wartości 750 mld euro. We wtorek w Azji wszystkie najważniejsze giełdowe indeksy (NIKKEI, Hang Seng, Shangahi Composite) spadały tuż przed zamknięciem sesji o ponad jeden procent, a kurs walutowy pary euro-dolar znalazł się o krok od poziomów z ostatniego piątku (1,273 USD).

Po pierwszej, skrajnie optymistycznej reakcji na awaryjny plan dla strefy euro, na rynki finansowe wrócili inwestorzy dostrzegający ciemne strony pakietu o wartości 750 mld euro.

We wtorek w Azji wszystkie najważniejsze giełdowe indeksy (NIKKEI, Hang Seng, Shangahi Composite) spadały tuż przed zamknięciem sesji o ponad jeden procent, a kurs walutowy pary euro-dolar znalazł się o krok od poziomów z ostatniego piątku (1,273 USD). Dzień wcześniej azjatyckie rynki nie uczestniczyły w szalonych wzrostach z prostego względu: ekspozycja tamtejszych banków i firm na zagrożone przeceną aktywa Grecji, Hiszpanii czy Włoch jest znikoma. Jeśli chcielibyśmy się przekonać kto w największym stopniu skorzystał z pakietu stabilizacyjnego wystarczyło wczoraj po południu sprawdzić, które spółki zyskały najwięcej na wartości. Indeks hiszpańskiej giełdy wzrósł o 14,4 proc., a francuski CAC40 o 9,7 proc. Francuskie banki i firmy ubezpieczeniowe posiadają jedną czwartą wszystkich obligacji Grecji, niemieckie ok. 15 proc., co chyba najlepiej tłumaczy czemu właśnie kursy akcji tych instytucji wystrzeliły wczoraj w górę.

Drobni inwestorzy mają obecnie coraz więcej argumentów, by wycofać chociaż część kapitału z giełdy i z gotówką w portfelu poczekać, aż na rynkach opadnie kurz po ostatniej zawierusze. Być może będzie to oznaczać, że ominie ich kolejne kilka tygodni wzrostów, ale na pewno takie rozwiązanie pomoże uniknąć huśtawek nastrojów i nieprzewidywalnych skutków ewentualnych dalszych wstrząsów. Wprawdzie w poniedziałek indeks zmienności VIX odnotował największy jednodniowy spadek w historii (o ok. 36 proc.), ale wynikało to ze skokowego powrotu kursów na nowojorskiej giełdzie do poziomów tajemniczego tąpnięcia z ubiegłego czwartku.

Następnym słabym ogniwem systemu finansowego, o którym jeszcze nie mówi się głośno mogą być agencje ratingowe. Moodys twierdzi, że w ciągu czterech tygodni może obniżyć ratingi wybranych państw strefy, w tym Grecji. Akcje tej spółki potaniały wczoraj o 6,8 proc. i znalazły wśród 11 z 500 spółek z indeksu S&P500, których kurs spadł w poniedziałek. Na wartości stracił również McGraw-Hill, który kontroluje agencję Standard & Poors. Moodys poinformował w kwartalnym sprawozdaniu, że w marcu otrzymał od nadzoru notatkę o planowanym wszczęciu postępowania przeciwko agencji, które może owocować utratą licencji.

W ubiegłym tygodniu ich rolę zmarginalizował ECB deklarując, że greckie obligacje będą akceptowane jako zabezpieczenie pożyczek, pomimo śmieciowego ratingu. W poniedziałek podobne stanowisko zajął Bank Anglii, który poszedł nawet o krok dalej i postanowił, że w przypadku degradacji ratingu wybranych obligacji do poziomu „śmieciowego”, bank centralny sam będzie analizował przesłanki, które o tym przesądziły, pozostawiając sobie tym samym furtkę do ignorowania ratingów.

Jutrzejszy debiut giełdowy PZU będzie dla tysięcy inwestorów rozpoczęciem przygody z aktywnym inwestowaniem. Warto sobie uświadomić, że obecnie na światowych rynkach, które przeważnie w większym stopniu niż krajowe czynniki decydują o zachowaniu cen na GPW, mnożą się znaki zapytania.

Łukasz Wróbel

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj