Środa była najgorszym dniem na GPW od ponad roku. Poranek nie zapowiadał takiego dramatu, bo choć frank wspinał się na nowe rekordy to słowna interwencja Banku Szwajcarii na chwilę zmieniła układ sił na rynku walutowym. Giełdy nadal miały jednak spore kłopoty i za każdą godziną indeksy schodziły coraz niżej. Na zachodzie głównie obawiano się o nadchodzące dane ze Stanów, a na krajowym rynku coraz większe obawy budziła płynność, a konkretnie jej brak zwłaszcza wśród mniejszych spółek.
Środa była najgorszym dniem na GPW od ponad roku. Poranek nie zapowiadał takiego dramatu, bo choć frank wspinał się na nowe rekordy to słowna interwencja Banku Szwajcarii na chwilę zmieniła układ sił na rynku walutowym. Giełdy nadal miały jednak spore kłopoty i za każdą godziną indeksy schodziły coraz niżej. Na zachodzie głównie obawiano się o nadchodzące dane ze Stanów, a na krajowym rynku coraz większe obawy budziła płynność, a konkretnie jej brak zwłaszcza wśród mniejszych spółek.
Po słownej interwencji Banku Szwajcarii, która była niczym innym jak głośnym tupnięciem nogą i chrząknięciem niezadowolenia, frank już po paru godzinach znów kierował się w stronę rekordów. Wybitnie pomagały mu w tym publikowane dane makro. Raport ADP opisujący zmianę zatrudnienia w sektorze prywatnym w USA był lepszy niż się spodziewano, bo pokazał powstanie 114 tysięcy miejsc pracy zamiast oczekiwanych 100 tysięcy. Problem z tym raportem jest taki, że już kilkukrotnie znacznie różnił się on od oficjalnych danych z rynku pracy, więc jego znaczenie jest ograniczone. Natomiast drugi i ważniejszy dzisiejszym wskaźnik ISM-services opisujący sektor usług wypadł gorzej od rynkowego konsensusu. Jego wartość 52,7 pkt. to nadal obszar rozwoju, ale kolejny spadek tylko pogorszył i tak słabą atmosferę.
Sytuacja na WIG20 systematycznie się pogarszała, ale po przekroczeniu 2600 pkt. stała się dramatyczna, bo przecena przybrała czyste oznaki paniki. Wśród mniejszych podmiotów spółki traciły po kilka lub kilkanaście procent, a wszystko za sprawą bardzo słabej płynności. Podaż akurat w tej grupie wynikała zapewne z strony graczy instytucjonalnych, czyli funduszy, a po stronie popytu nie było chętnych, więc spadki przybierały niemal lawinowy charakter. Ostatecznie tylko 6 proc. spółek, a więc zaledwie 24 podmioty mogły pochwalić się wzrostami. Blisko 90 proc. traciło na wartości i były to straty duże albo bardzo duże.
W tej chwili łapanie spadającego noża, czyli kupowanie po poważnej przecenie jest strategią ryzykowną zwłaszcza, że przed nami jeszcze piątkowe dane z amerykańskiego rynku pracy, które też mogą być słabe. Myślę, że dopiero po nich, lub też w okolicach 2500 pkt. można liczyć na odbicie, które będzie wynikać z wyprzedania rynku lub z w końcu publikowanych pozytywnych informacji. Na pewno sierpień nie będzie nudny.
Paweł Cymcyk