Wczorajsze zwyżki w Europie i w USA i poranne w Azji opierają się głównie na nadziei na uratowanie europejskich banków za pieniądze podatników. Tymczasem piłeczka ląduje w USA. Po wczorajszym imponującym wzroście o 3,4 proc., S&P znalazł się na poziomie najwyższym od dwóch tygodni i na najlepszej drodze do tego, by zaatakować okolice 1220 pkt (brakuje do tego nieco ponad 2 proc.), czyli szczyty, które zatrzymały fale odbicia w sierpniu i w połowie września. Na jeszcze lepszej pozycji wyjściowej znalazł się DAX, który już zaatakował szczyt z końcówki sierpnia.

Wczorajsze zwyżki w Europie i w USA i poranne w Azji opierają się głównie na nadziei na uratowanie europejskich banków za pieniądze podatników. Tymczasem piłeczka ląduje w USA.
 
Po wczorajszym imponującym wzroście o 3,4 proc., S&P znalazł się na poziomie najwyższym od dwóch tygodni i na najlepszej drodze do tego, by zaatakować okolice 1220 pkt (brakuje do tego nieco ponad 2 proc.), czyli szczyty, które zatrzymały fale odbicia w sierpniu i w połowie września. Na jeszcze lepszej pozycji wyjściowej znalazł się DAX, który już zaatakował szczyt z końcówki sierpnia. Zatem nadzieje na przełamanie trendu spadkowego kiełkują coraz szybciej w sercach inwestorów na całym świecie.
 
Przykładem mogą być notowania na rynkach azjatyckich, które kończą się silnymi zwyżkami. Kospi wzrósł dziś o 1,6 proc., a Nikkei o 1,9 proc. (w obydwu przypadkach indeksy są najwyżej od dwóch tygodni). O prawie 2 proc. rósł indeks w Hong Kongu. Teoretycznie wygląda to na dobry wstęp do notowań w Europie, ale… Łatwo zauważyć, że pod koniec sesji w Azji inwestorzy realizowali zyski w obawie przed dalszym rozwojem wypadków w Europie. Indeks giełdy w Szanghaju tracił 0,7 proc. kwadrans przed końcem sesji, nawet mimo informacji o zakupie akcji czołowych banków przez agencję rządową.
 
Nastroje w Europie mogą okazać się nie tak dobre jak wczoraj, kiedy inwestorzy uświadomią sobie, że w istocie od tygodnia wzrost opiera się na jednej wątłej przesłance – że europejskie banki będą ratowane przed bankructwem przez państwa lub powołane do tego instytucje. Tymczasem po pierwsze nadal nie są to ustalenia wiążące, lecz raczej wizja Angeli Merkel i Nicholasa Sarkozyego, po drugie pojawia się pytanie o to, kto miałby wziąć na siebie koszty tej operacji, skoro rządy i tak oskarżane są o nadmierne zadłużenie. Po trzecie zaś chodzi o brak jednomyślności w Europie, czego najlepszym dowodem postawa Słowacji, której parlament blokuje dalszą rozbudowę uprawnień EFSF, odmawiając ratyfikacji lipcowych porozumień. Co ciekawe, być może okażą się one i tak bez znaczenia, jeśli dojdzie do większej redukcji długów Grecji, co jeszcze dobitniej obnaża słabość europejskiego systemu podejmowania decyzji.
 
Kolejną niewiadomą jest wracająca do amerykańskiego Senatu dyskusja nad ustawą zezwalającą na wprowadzenie karnych ceł na towary eksportowane z krajów podejrzewanych o utrzymywanie sztucznego reżimu kursowego. Potencjalna wojna handlowa może się nie tyle rozpocząć (jeśli przyjąć argumenty USA ona trwa od czasu usztywnienia kursu juana), ile się zaognić.
 
Po pięciu dniach zwyżek (na Wall Street) inwestorzy muszą się zastanowić, czy rzeczywiście jest sens gonić rynek, czy nadzieje związane z październikową tradycją odwracania trendów nie są przesadzone. Nawet jeśli przełom rzeczywiście się szykuje (sytuacja techniczna indeksów uległa zdecydowanej poprawie), to korekta po serii zwyżek należy się rynkom.
 
Emil Szweda

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj