ręce

Śledząc relacje medialne z wtorkowej wizyty kanclerz Angeli Merkel w Warszawie można było odnieść wrażenie, jakby do Polski przyjechał papież. Skala zainteresowania jest jednak zrozumiała, bo okoliczności zewnętrzne, a co za tym idzie i wyzwania stojące przed naszymi krajami, są wyjątkowe. Choć trudno mówić o przełomie w relacjach polsko-niemieckich, wizyta stworzyła dobry grunt do wypełnienia naszego partnerstwa, ważnego z perspektywy przyszłości UE i NATO, nową treścią.

 

Gdyby mierzyć znaczenie i wagę, jaką przywiązywano do wtorkowej wizyty kanclerz Niemiec Angeli Merkel, ilością analiz i tekstów publicystycznych poświęconych stosunkom polsko‒niemieckim, to narzuca się konstatacja, że mieliśmy do czynienia z jednym z najważniejszych wydarzeń w polskiej polityce zagranicznej ostatnich kilku, jeśli nie kilkunastu lat. Ostatni taki urodzaj tekstów o stosunkach polsko-niemieckich, zarówno w wymiarze bilateralnym, ale także europejskim, mieliśmy w pierwszej połowie 2007 roku. Wtedy podczas niemieckiej prezydencji  w Unii Europejskiej toczono w polskiej i niemieckiej prasie głośne spore wokół nowego traktatu, w tym zwłaszcza o tzw. pierwiastkowy system głosowania w Radzie.
Jednak nawet najlepsze ekspertyzy i artykuły nie tworzą polityki. Mogą one jedynie tworzyć odpowiedni klimat i stanowić cichą podpowiedź dla decydentów. Niemniej zaskakująca była daleko idąca zbieżność i odtworzenie wśród ekspertów dawno niespotykanego konsensu w polityce zagranicznej. Wiele środowisk z różnych stron, w tym także Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego, wskazywało, że Polska i Niemcy dla obustronnego dobra i spójności Unii Europejskiej powinny odkryć nowy, strategiczny wymiar swoich relacji. Oczywiście nie należało się spodziewać, że podczas tej wizyty zostanie ogłoszony jakiś wyraźny przełom w partnerstwie pomiędzy naszymi krajami. Zbyt duży jest bowiem dystans dzielący obie strony, choć wbrew medialnej histerii po obu stronach Odry nie mieliśmy ani tak złych stosunków, jak w niektórych momentach pierwszych rządów Prawa i Sprawiedliwości w latach 2005‒2007.
Stąd też wtorkowa wizyta była raczej próbą wysondowania zamiarów drugiej strony. To tylko, ale i aż pierwszy krok na wspólnej drodze, która nie będzie łatwa ‒ zarówno ze względu na dzielące nas wciąż różnice, jak i na niemiecki kalendarz wyborczy. Jeśli chodzi o różnice, to podczas wizyty najmocniej wybrzmiały dwie sprawy ‒ jedna istotna, druga znacznie mniej. Ta pierwsza to kwestia gazociągu Nord Stream 2, co do którego rząd federalny jak mantra powtarza tezę, że jest to projekt czysto biznesowy. W tej rozbieżności ujawnia się kluczowy w naszych bilateralnych stosunkach problem braku wrażliwości ze strony Niemiec na oczekiwania strony polskiej. Choć warto dodać, że Nord Stream 2 jest nie tylko problemem Polski, ale całego regionu, ponieważ podważa wątłą architekturę bezpieczeństwa energetycznego całej, i należy to podkreślać, Unii Europejskiej. Z jednej strony umożliwia bowiem Rosji naruszanie bezpieczeństwa gazowego państw naszego regionu, a z drugiej ryzykownie uzależnia samych Niemców od rosyjskich dostaw. Zmiana stanowiska Niemców, co wydaje się możliwie w przypadku koalicji CDU/CSU z Zielonymi i ewentualnie liberałami z FDP, będzie poniekąd probierzem, na ile poważnie Niemcy traktują nie tylko nasze potencjalne partnerstwo w przywództwie, ale także bezpieczeństwo swoich partnerów w Europie Środkowej i Wschodniej.
Druga problematyczna kwestia, do której Polska niesłusznie przywiązuje zbytnią wagę, to sprawa mniejszości polskiej w Niemczech. Po pierwsze, rzeczywistej, historycznej mniejszości polskiej w Niemczech nie ma. Owszem, mamy Polonię, czy też Polaków, którzy wyjechali do Niemiec za pracą, ale nie jest to klasyczna mniejszość narodowa. Dlatego zamiast rozmawiać o rzeczach niemożliwych, jak przywrócenie Polakom przedwojennego statusu mniejszości narodowej, powinniśmy raczej domagać się zwrotu zagrabionego przez Göringa majątku ówczesnej mniejszości polskiej. Majątek ten z kolei mógłby być przeznaczony na cele kulturalne i edukacyjne na rzecz Polaków mieszkających dziś w Niemczech. Musimy sobie jednak zdać sprawę, że nie będzie symetrii we wzajemnych traktowaniu mniejszości, także dlatego, że u progu wolnej Polski niemiecka mniejszość otrzymała zdecydowanie zbyt duże uprawnienia. To już jednak zarzut wobec pierwszych rządów III RP. Stąd też nie można sprawy Polaków w Niemczech stawiać na tym samym poziomie co kwestie polityki energetycznej czy też przyszłości Unii Europejskiej.
Zwłaszcza, że wizyta kanclerz Merkel wyraźnie pokazała, że istnieje grunt do rozmów o wspólnych inicjatywach na rzecz krótko- i długoterminowej reformy UE. Co prawda kanclerz Niemiec, skądinąd słusznie, podkreśla, że reforma traktatowa w tym momencie jest zagrożeniem dla stabilności UE, to w rozmowie z prezesem PiS wyraziła gotowość do rozpoczęcia rozmów o funkcjonowaniu Wspólnoty w przyszłości. Należy też odnotować ważną deklarację o braku niemieckiej zgody na powstawanie małych „klubików” wewnątrz Unii, do których część państw członkowskich nie miałaby dostępu. Warto bowiem podkreślić, że zarówno w interesie Polski, jak i Niemiec, jest zachowanie spójności całej Unii Europejskiej i jej rynku wewnętrznego.
Podsumowując, po wizycie kanclerz Merkel można być ostrożnym optymistą, zwłaszcza, że już zapowiedziano kolejne spotkania, w tym Prezydenta Andrzeja Dudy z kanclerz Merkel podczas monachijskiej konferencji bezpieczeństwa, która rozpoczyna się już za tydzień. Należy się jednak uzbroić w strategiczną cierpliwość, a przede wszystkim budować własne, pogłębione  stanowisko w sprawie przyszłości UE. Ponadto, trzeba szukać przestrzeni do wspólnych inicjatyw, zwłaszcza na polu innowacyjnej gospodarki i czy wymiaru obronnego Unii Europejskiej.
Źródło:Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj