Przy dominującej roli konsumpcji w kształtowaniu PKB w USA spadki cen energii są dla gospodarki pozytywnym zjawiskiem. Symptomy recesji uwidocznione we wskaźnikach wyprzedzających nadal traktujemy jako wzmocnienie ryzyk, lecz nie scenariusz bazowy. Wczorajsze dane sugerują poprawę perspektyw koniunktury, co zostało szybko uwidocznione w pozytywnej reakcji rynku.
Sesja w USA przyniosła silne wzrosty cen akcji na giełdzie w Nowym Jorku. Indeks S&P500 wzrósł do najwyższego poziomu od 7 tygodni (7 stycznia). Poprawę nastrojów przypisywać można lepszy, niż się spodziewano odczytom z amerykańskiej gospodarki. Indeks PMI dla przemysłu spadł mniej, niż wynikało z prognoz (gdyby nie subindeks zapasów wypadłby powyżej granicznego poziomu 50 pkt), a zamówienia w przemyśle i na dobra trwałe wzrosły, choć konsensus ekonomistów zakładał spadek. Nie są to pierwsze w ostatnich 2-3 tygodniach symptomy dobrej kondycji Ameryki. Po okresie fatalnych wyników i wzmożonych obaw o recesję, kilka wskaźników wyprzedzających opublikowanych w lutym sugeruje ożywienie aktywności. Czyżby po przejściu najgorszej fali kryzysu w branży wydobywczej, na przestrzeni całej gospodarki zaczynały ujawniać się pozytywne efekty spadku cen nośników energii? Jest to bardzo prawdopodobne biorąc pod uwagę kluczową rolę konsumpcji w kształtowaniu PKB za oceanem. Nie oznacza to, że zagrożenie recesją wygasło. Nadal wiele przesłanek wskazuje na załamanie koniunktury w okolicach początku 2017 r., jednak to ryzyko znacznie spadło, jeśli przeanalizuje się ostatnie doniesienia z gospodarki.
W strefie euro ożywienie, choć słabe i nierównomierne, przynosi efekt w postaci poprawy sytuacji na rynku pracy. Eurostat podał, że stopa bezrobocia w krajach 19-tki spadła w styczniu do najniższego poziomu od 4 lat (10,3 proc.). W szczycie negatywnych tendencji na początku 2013 r. wynosiło 12,1 proc. W Niemczech jest najmniej osób bez pracy od początku lat 90-tych. Bezrobocie wynosi 6,2 proc. według lokalnego urzędu statystycznego, a według metodologii unijnej 4,3 proc. Jest to jednak slaby argument dla Europejskiego Banku Centralnego (EBC), który ma utrzymywać niski, ale dodatni wskaźnik inflacji. Tymczasem CPI po raz trzeci na przestrzeni ostatnich 12 miesięcy notuje ujemną wartość w ujęciu rok do roku. EBC ma silny mandat, by wzmocnić działania stymulujące wzrost cen na najbliższym posiedzeniu 10 marca. Rynek dyskontuje cięcie stopy depozytowej (obecnie na poziomie -0,3 proc.) o ok. 0,15 pkt proc. Rentowności obligacji rządu RFN spadły do najniższego poziomu w historii (-0,56 proc.). Według niektórych ekonomistów jeszcze w tym półroczu stopa depozytowa EBC spadnie do poziomu -0,7 proc. Dalsze obniżanie oprocentowania, po którym banki utrzymują płynność w banku centralnym ma na celu utrzymanie presji na słabnięcie waluty. W założeniu ma je zmusić do zwiększenia akcji kredytowej. Tyle że problemem nie jest brak środków na ich udzielanie, ale chętnych na zaciąganie. Kosztów obsługi zadłużenia dla kredytobiorców, a co za tym idzie oczekiwanej poprawy popytu, takie działanie nie obniży. Banki nie zastosują wobec klientów ujemnego oprocentowania. Z kolei, jeśli chodzi o zachowanie waluty, ostatnie przykłady kursów jena i szwedzkiej korony po cięciach stóp poniżej zera wskazują, że rynki przewrotnie reagują na tego typu działania banków centralnych. Stąd, jeśli M. Draghi nie chce powtórzyć ścieżki, jaką rynek wytyczył po decyzjach Banku Japonii i Riksbanku, musiałby zastosować nowatorskie, nieoczekiwane przez rynek, a przede wszystkim dające realne podstawy, by sądzić, że będzie skuteczne w walce ze słabym wzrostem, rozwiązanie. O takie może być trudno. Czar łagodzenia ilościowego zbladł. Obniżki stopy depozytowej rugują zyski banków. Co może wypchnąć region z kręgu uporczywie niskiej inflacji? Na pewno nie kroki podejmowane przez bank centralny.