Rekordy hossy w Warszawie zawdzięczamy prawdopodobnie krótkiemu rajdowi zagranicznego kapitału. Ale niezależnie od niego dobra passa może jeszcze potrwać. W piątek mieliśmy do czynienia z ciekawym zjawiskiem. Jeśli spojrzymy na dzienne wykresy WIG20 i S&P500, zobaczymy obrazki podobne niemal jak dwie krople wody. Zgadzają się w sporym przybliżeniu nie tylko następujące po sobie ruchy wskaźników, ale czas ich trwania i zasięg. Oba zaczęły od zwyżki po 0,4 proc. i dla obu
Rekordy hossy w Warszawie zawdzięczamy prawdopodobnie krótkiemu rajdowi zagranicznego kapitału. Ale niezależnie od niego dobra passa może jeszcze potrwać.
W piątek mieliśmy do czynienia z ciekawym zjawiskiem. Jeśli spojrzymy na dzienne wykresy WIG20 i S&P500, zobaczymy obrazki podobne niemal jak dwie krople wody. Zgadzają się w sporym przybliżeniu nie tylko następujące po sobie ruchy wskaźników, ale czas ich trwania i zasięg. Oba zaczęły od zwyżki po 0,4 proc. i dla obu poziom ten był dziennym maksimum. Oba w ciągu pierwszej godziny zaliczyły zjazd pod kreskę. Oba przez kolejne cztery godziny wokół tej kreski się kręciły, z tym, że WIG20 raczej nad nią, a S&P500 bardziej pod. Oba na około dwie godziny prze końcem dynamicznie spadły i oba na finiszu skalę spadku zdołały zmniejszyć. Efekt końcowy był różny, bo WIG20 spadł o 0,87 proc., a S&P500 o 0,4 proc. I w Warszawie i w Nowym Jorku najmocniejsze były spółki surowcowe. Różnica jest taka, że naszym indeksom udało się pobić na chwilę rekord hossy, a amerykańskim nie.
Radość z rekordu była w Warszawie krótka, a ze zwyżki mogli cieszyć się jedynie gracze na rynku terminowym oraz posiadacze akcji zaledwie kilku spółek. Końcówka stała pod znakiem mocnej przeceny większości blue chipów. Gwałtowny charakter piątkowych spadków, jak i wcześniejszych zwyżek wskazuje zagranicznych graczy jako autorów wydarzeń. Potwierdzeniem jest bardzo podobne zachowanie się w tym czasie indeksów w Budapeszcie, Stambule, Atenach. Gdyby nie chodziło o pieniądze, można by podejrzewać, że ktoś chciał zrobić prima aprillisowy żart. Pierwszego kwietnia niemal przez cały dzień można było kupować akcje KGHM po 180-182 zł., walory PKN „chodziły” po około 53-54 zł, a Lotosu „stały” przez 7,5 godziny jak zaklęte po 44 zł. We wszystkich trzech przypadkach gwałtowna zwyżka miała miejsce w ciągu ostatnich kilkudziesięciu minut. Scenariusz z minionego piątku był lustrzanym odbiciem tego prima aprillisowego. Przez większą część dnia można było spokojnie pozbywać się akcji KGHM po 197-198 zł, Lotosu po 48 zł z groszami, a Orlenu po 57 zł. W każdym z przypadków zysk sięgał 7-9 proc. A jeśli działał inwestor zagraniczny to i na wymianie walut kilka procent skubnął, bo między pierwszym a ósmym kwietnia kurs dolara zmienił się o 10 groszy na korzyść złotego. Pierwszego i kilka dni wcześniej za każdego sprzedanego dolara otrzymywał około 2,84 zł, a odkupując dolary ósmego lub kilka dni później (co się dopiero okaże) płacił za każdego o 10 groszy mniej.
Zachowanie się giełd azjatyckich natchnieniem dla naszych inwestorów nie będzie. Zmiany indeksów były niewielkie, a nastroje zróżnicowane. W Japonii niewielkie spadki, w Chinach niewielkie wzrosty, wszystko w skali dziesiątych części procenta. Kontrakty na amerykańskie indeksy rano rosły po 0,15-0,2 proc. Dziś jednak rynki karmić się będą informacjami o kolejnym planie pokojowym dla Libii, podobno przyjętym przez Kadafiego.
Roman Przasnyski