Podwyższenie przez władze japońskie skali zagrożenia nuklearnego do maksymalnego, a także wypowiedzi przedstawicieli firmy TEPCO, która nadzoruje działalność elektrowni Fukushima, jakoby ewentualne skażenie mogło przekroczyć to, co pamiętamy z awarii w Czarnobylu, stało się dość dobrym pretekstem do realizacji zysków na większości rynków.
Podwyższenie przez władze japońskie skali zagrożenia nuklearnego do maksymalnego, a także wypowiedzi przedstawicieli firmy TEPCO, która nadzoruje działalność elektrowni Fukushima, jakoby ewentualne skażenie mogło przekroczyć to, co pamiętamy z awarii w Czarnobylu, stało się dość dobrym pretekstem do realizacji zysków na większości rynków.
W dół poszły giełdowe indeksy (także po rozczarowaniu dynamiką przychodów amerykańskiego giganta Alcoa), potaniały surowce, ale i też waluty „wysoko oprocentowane”, takie jak chociażby australijski dolar. Inwestorzy odwrócili się także od euro i funta – jedynymi wygranymi dzisiaj rano były amerykański dolar i japoński jen. Pierwszy zyskał niezależnie od tego, że dwóch członków FOMC – Janet Yellen i William Dudley – przyznało wczoraj, iż bank centralny nie powinien się spieszyć ze zmianą dotychczasowej polityki, gdyż inflacja nie jest zagrożeniem, a stopa bezrobocia wciąż pozostaje zbyt wysoka. Bo podobnie jak jen, dolar też jest wykorzystywany w procesie „carry trade” – taniego finansowania globalnych spekulacji – w efekcie w sytuacji wzrostu niepewności i ryzyka, te pozycje zaczynają być pokrywane i sprzedaną wcześniej walutę, trzeba odkupić. Niemniej w średnim terminie jen powinien pozostać słaby, gdyż takie „atomowe” informacje sugerują, iż Bank Japonii jeszcze długo będzie utrzymywał ultra-liberalną politykę monetarną, a niewiadomo też, czy nie pojawi się ryzyko głębszego spowolnienia gospodarki (m.in. ze względu na problemy z dostawami taniej energii, czy też i tak już ogromne zadłużenie kraju).
Czy korekta ma szanse się rozwinąć? Niekoniecznie – powtórki atomowej psychozy podobnej do tej z marca nie należy oczekiwać. Na razie wiele wskazuje na to, że mamy do czynienia tylko z korektą. Większy niepokój mogłaby natomiast wzbudzić seria słabszych informacji z amerykańskich spółek (zaczęto by to też wiązać z ryzykiem negatywnego wpływu drogiej ropy na gospodarkę), czy też polityczne problemy w Portugalii związane z rozpoczynającymi się dzisiaj negocjacjami ws. międzynarodowej pomocy. Dane, które poznamy dzisiaj (inflacja CPI w Wielkiej Brytanii, indeks ZEW w Niemczech, bilans handlowy w USA i decyzja Banku Kanady ws. stóp) nie powinny stać się „zapalnikami” utrwalającymi niekorzystne trendy – więcej piszę o nich w subiektywnym kalendarzu.
EUR/PLN: Silny opór to strefa 3,99-4,00 i na razie jej naruszenia nie ma się co spodziewać w najbliższym czasie. Wprawdzie dzienne oscylatory (Stochastic, RSI) zaczynają sugerować ruch w górę, to jednak brakuje im tak istotnych dla odwrócenia trendu dywergencji. Dlatego też bardziej prawdopodobny jest w najbliższych dniach powrót w okolice 3,94-3,95.
USD/PLN: Spadek EUR/USD i nieznaczne osłabienie złotego, pociągnęły w górę notowania USD/PLN, które zdołały sforsować opór na 2,76. Nie wydaje się jednak, aby otwierało to drogę do 2,79-2,80. W kolejnych dniach powinniśmy jednak wrócić w okolice 2,7250-2,7350.
EUR/USD: Poziom wsparcia na 1,4350 nie został przetestowany – notowania obniżyły się tylko do 1,4377. Po tak silnym wzroście, jaki miał miejsce w końcu ubiegłego tygodnia, taka korekta jest uważana za „płytką” i rynek powinien szybko wrócić do zwyżek – co zresztą już ma miejsce (szybki wzrost powyżej 1,44). Wydaje się, zatem, że do końca tygodnia powinno dojść do próby testu i naruszenia poziomu 1,45.
GBP/USD: Funt złamał wsparcie na 1,63 i zbliżył się do kolejnego w okolicach 1,6250. Nie zostanie ono jednak dzisiaj naruszone – rośnie prawdopodobieństwo szybkiego powrotu ponad 1,63 i próby ponownego wzrostu do 1,64 jeszcze w tym tygodniu.
Marek Rogalski
DM BOŚ (BOSSA FX)