Czy Niemcy rozpoczęli mocną dyplomatyczną ofensywę przed rozpoczynającym się jutro wieczorem dwudniowym szczytem Unii Europejskiej? Bo jak inaczej rozumieć wygłoszone publicznie, choć zarazem anonimowo słowa przedstawicieli niemieckiego rządu, poddających w wątpliwość powodzenie tego spotkania, które przez wielu ekonomistów i polityków jest określane jako kluczowe? Do postawienia takiego wniosku może skłaniać sformułowanie, iż część europejskich polityków nadal nie zrozumiała, z jak poważną sytuacją mamy do czynienia i jakich będzie ona wymagać wyrzeczeń.
Czy Niemcy rozpoczęli mocną dyplomatyczną ofensywę przed rozpoczynającym się jutro wieczorem dwudniowym szczytem Unii Europejskiej? Bo jak inaczej rozumieć wygłoszone publicznie, choć zarazem anonimowo słowa przedstawicieli niemieckiego rządu, poddających w wątpliwość powodzenie tego spotkania, które przez wielu ekonomistów i polityków jest określane jako kluczowe? Do postawienia takiego wniosku może skłaniać sformułowanie, iż część europejskich polityków nadal nie zrozumiała, z jak poważną sytuacją mamy do czynienia i jakich będzie ona wymagać wyrzeczeń.
Widać wyraźnie, że Niemcy nie chcą się zgodzić na „rozwodnienie” swoich propozycji podczas dalszych prac i negocjacji. Tymczasem ryzyko, że może do tego dojść jest duże – pisałem o tym we wcześniejszych komentarzach. Jednak teraz Angela Merkel zaczyna stawiać wszystko na jedną kartę – być może uda się jej jeszcze zmobilizować europejskich polityków do akceptacji radykalnych rozwiązań (tyle, że jeżeli nadal będą one dotyczyć zmian w unijnym traktacie, to ustalenia podjęte na szczycie nie będą wiążące, gdyż będą musiały zostać zaakceptowane przez lokalne parlamenty, rządy, a być może nawet w formie społecznego referendum). Jeżeli, jednak szczyt zakończy się znów ładnymi, ale nic nie wnoszącymi „eufemizmami” na temat wspólnej współpracy na rzecz europejskiej przyszłości, to w przyszłym tygodniu może być na rynkach dość gorąco. Pozostaje wierzyć w słowa francuskiego ministra finansów, Francois Barroina, który rano stwierdził, iż Nicholas Sarkozy i Angela Merkel nie „odejdą od stołu, dopóki nie osiągną wiążącego porozumienia”. Tyle, że Niemcy i Francja to nie cała Unia Europejska, tak jak może się to wydawać niektórym decydentom w Berlinie i Paryżu… Być może dlatego, tandem zaczyna zamieniać się w trio. Przed jutrzejszą oficjalną kolacją unijnych przywódców, ma mieć miejsce mini-szczyt z udziałem Angeli Merkel, Nicholasa Sarkozy’ego i Mario Draghiego.
Kolejnym wątkiem, który był dzisiaj poruszony były niemieckie wątpliwości związane z pojawiającymi się propozycjami odnośnie nadania Europejskiemu Mechanizmowi Stabilizacyjnemu, który miałby zacząć działać za kilka miesięcy, statusu banku. Berlin najwyraźniej obawia się, że ESM mógłby nadmiernie zapożyczać się w ECB, co stwarzałoby niepotrzebne precedensy. Niemieckie obawy dotyczą też jednoczesnego funkcjonowania EFSF i ESM – być może dwa fundusze ratunkowe rodziłyby trudności we właściwej ocenie sytuacji i ryzyka, dodatkowo EFSF będzie przecież pod presją obniżki ratingu przez S&P. Tym samym znów wracamy do wniosku, że jedynymi strażakami mogącymi ugasić obecny pożar są Międzynarodowy Fundusz Walutowy (nie wiadomo jednak, jak miałby on zostać dokapitalizowany) i Europejski Bank Centralny (decydenci w ECB nie zgodzą się jednak na drukowanie euro, dopóki nie będą pewni, że strefa euro rzeczywiście zaczyna się reformować).
Inwestorzy na rynkach finansowych zdają sobie jednak sprawę z tego, że czasu na ratowanie strefy euro jest coraz mniej. Jutro ECB raczej nie zrobi nic poza słuszną obniżką stóp procentowych o 25 p.b. i zaoferowaniem bankom gigantycznyc, długoterminowych linii płynnościowych. Podczas popołudniowej konferencji prasowej Mario Draghi nie będzie chciał raczej wyręczać europejskich polityków w ich decyzjach i nie otworzy furtki w postaci zapowiedzi masowych operacji na rynku europejskiego długu. A to nie poprawi coraz bardziej napiętych nastrojów.
W efekcie euro-dolar znów pozostawał dzisiaj pod presją spadkową, co odbiło się także na złotym. Popołudniowy komunikat naszej RPP był zachowawczy – widać, że szanse na rychłe zmiany w stopach procentowych są niewielkie. W efekcie inwestorzy w większym stopniu zwrócili uwagę na słowa szefa NBP, jakie padły podczas konferencji prasowej. Prof. Belka przyznał, że ostatnie interwencje NBP na rynku przyczyniły się do ustabilizowania złotego, chociaż nie wykluczył kolejnych. Wyraźnie zaznaczył przy tym, że bank centralny nie broni określonego poziomu kursu. Ta retoryka nie oznacza jednak, iż rynki finansowe nie mają prawa do własnych opinii, a zwłaszcza scenariuszy związanych ze strefą 4,50-4,55 zł w tym roku. Szef NBP odniósł się dzisiaj także do kwestii przyszłorocznego budżetu nazywając go „dość ostrożnym”. Kilka minut później agencja Reutera opublikowała wywiad z analitykiem agencji Fitch, który przyznał, że zakładane przez rząd ścięcie deficytu poniżej 3 proc. PKB w przyszłym roku może być dość trudne, ale nie oznacza to negatywnych implikacji dla ratingu naszego kraju.
EUR/USD: Sytuacja techniczna wciąż pozostaje dość niejasna. Dzienne wskaźniki generują pozytywne sygnały, ale widać wyraźne trudności z utrzymaniem się powyżej poziomu 1,3460, który jest dość dobrze widoczny na wykresie tygodniowym (linia trendu wzrostowego). Z drugiej strony dość mocne wsparcia to strefa 1,3300-1,3350. Wydaje się, że ten impas zostanie rozwiązany wcześniej, niż w piątek.
Marek Rogalski
DM BOŚ (BOSSA FX)