S&P bez trudu i zanotował wzrost i kolejny rekord hossy na poniedziałkowej sesji. Czy seria wzrostów na świecie przekona wreszcie warszawskich inwestorów? Podczas gdy S&P znalazł się na najwyższym poziomie od czerwca 2008 r. indeksy najważniejszych giełd Europy wciąż zmagają się z różnego rodzaju przeszkodami (zeszłoroczne lub tegoroczne szczyty) by sięgnąć po rekord hossy. Na tym tle Warszawa nie jest więc wyjątkiem, poniżej tegorocznego szczytu notowany jest praski PX,
S&P bez trudu i zanotował wzrost i kolejny rekord hossy na poniedziałkowej sesji. Czy seria wzrostów na świecie przekona wreszcie warszawskich inwestorów?
Podczas gdy S&P znalazł się na najwyższym poziomie od czerwca 2008 r. indeksy najważniejszych giełd Europy wciąż zmagają się z różnego rodzaju przeszkodami (zeszłoroczne lub tegoroczne szczyty) by sięgnąć po rekord hossy. Na tym tle Warszawa nie jest więc wyjątkiem, poniżej tegorocznego szczytu notowany jest praski PX, węgierski BUX ma wciąż spory dystans do rekordu z kwietnia 2010 r.
Co więcej słabość widać także wśród giełd Ameryki Południowej. Argentyński Merval stracił wczoraj prawie 2 proc., Bovespa zaledwie zatrzymała rysujący się trend spadkowy. Trudno w tym kontekście dziwić się „wyjątkowej słabości” WIG20 w ostatnich dniach, ponieważ indeks blue chips uparcie nie chce wybić się z wąskiej konsolidacji w przedziale 2660-2760 pkt, w której przebywa od 13 sesji.
Wspólnym mianownikiem dla rynków wschodzących na całym świecie są obawy o inflację na tle drożejących cen żywności, metali i paliw jako odczuwalnej konsekwencji polityki Fed. Na obecnym etapie można zaryzykować tezę, że to S&P oderwał się od pozostałych rynków, które – w obliczu wycofywania kapitałów z funduszy rynków wschodzących – nie mają możliwości podążyć za nim. Wobec tego miast wypatrywać, kiedy wreszcie Książęca podąży tropem Wall Street, trzeba pogodzić się z faktem, że mamy inne niż Amerykanie problemy. Na marginesie trzeba też odnotować, że mWIG bez najmniejszych przeszkód bije rekordy hossy, a sWIG jest bliski tego. To na mniejszych spółkach skupia się uwaga krajowych inwestorów, podczas gdy blue chips pozostawiono w sferze wpływów globalnych (z krajowym wątkiem OFE w tle), więc zapewne narzekających na słabość warszawskiego rynku inwestorów jest mniej niż się sądzi w komentarzach.
Giełdy azjatyckie rozjechały się dziś rano. Nikkei wzrósł o 0,4 proc. po odczycie wyższej niż oczekiwano nadwyżki na rachunku obrotów bieżących. Mimo odpływu kapitału, Japonia zanotowała nadwyżkę 1,2 bln jenów, o 10 proc. większą niż oczekiwano, co świadczy o popycie na dobra japońskich eksporterów mimo umocnienia jena. Jednak warto też zwrócić uwagę na drugą część równania czyli ujemne saldo obrotów finansowych, które pojawiło się m.in. na skutek sprzedaży obligacji skarbowych Japonii przez Chiny (netto za 173 mld jenów), co doprowadziło do spadku ich ceny i może prowokować do rozmyślań nad losem innych obligacji skarbowych posiadanych przez kraj środka, w tym USA i krajów PIIGS.
Kospi spadł o 0,6 proc., a Hang Seng zyskał 0,2 proc., co nie daje czytelnych wskazań dla Europy. Mimo to można przypuszczać, że w Paryżu, Londynie i Frankfurcie zobaczymy dalsze wzrosty, po tym jak Wall Street śrubowanie rekordu przyszło z dużą łatwością. W południe poznamy dane o dynamice niemieckiej produkcji przemysłowej, co może mieć pewien wpływ na rynki. W przypadku WIG20 coraz mniej celowe jest zgadywanie, czy do wybicia z konsolidacji dojdzie czy też ponownie się ta sztuka nie uda. Oczywiście w obecnych okolicznościach większe szanse ma scenariusz wzrostowy, ale na rozstrzygnięcia trzeba cierpliwie czekać. Zapewne przetasowania na rynku bankowym (sprzedaż Polbanku, wezwanie na BZ WBK, wystawienie na sprzedaż Millennium) sprowokują inwestorów do szukania kolejnych celów potencjalnej zmiany właściciela. Osłabienie notowań miedzi i ropy może wywrzeć niekorzystny wpływ na KGHM i spółki paliwowe zwłaszcza, że równolegle umacnia się złoty.
Emil Szweda