Oczy finansowego świata zwrócone są w kierunku Fed, który prawdopodobnie poinformuje dziś o wdrożeniu „operacji Twist” czyli o wydłużeniu terminu spłaty posiadanych obligacji rządu USA. Inwestorzy, którzy jeszcze nie tak dawno, bo przed miesiącem, kiedy odbywało się seminarium w Jackson Hole, liczyli na trzecią rundę ilościowego luzowania polityki pieniężnej, dziś są w marginalnej mniejszości. Przy wysokiej inflacji i wyraźnej nieskuteczności dwóch poprzednich rund i przy podziale w samym FOMC, perspektywy QE3 oddalają się.
Oczy finansowego świata zwrócone są w kierunku Fed, który prawdopodobnie poinformuje dziś o wdrożeniu „operacji Twist” czyli o wydłużeniu terminu spłaty posiadanych obligacji rządu USA.
Inwestorzy, którzy jeszcze nie tak dawno, bo przed miesiącem, kiedy odbywało się seminarium w Jackson Hole, liczyli na trzecią rundę ilościowego luzowania polityki pieniężnej, dziś są w marginalnej mniejszości. Przy wysokiej inflacji i wyraźnej nieskuteczności dwóch poprzednich rund i przy podziale w samym FOMC, perspektywy QE3 oddalają się. Z drugiej strony trudno sobie wyobrazić, że Fed nie działa w kierunku pobudzenia wzrostu. Co może zrobić? Zamiana posiadanych papierów krótkoterminowych na długoterminowe może wpłynąć na obniżenie rentowności obligacji 10 i 30 letnich, co znajdzie swoje odbicie w oprocentowaniu kredytów hipotecznych i być może w zachowaniu rynku nieruchomości. Doktryna, wedle której żadne ożywienie w USA nie obywało się bez ożywienia na rynku budownictwa mieszkaniowego, wciąż obowiązuje. Trzeba jednak przypomnieć, że Fed próbował już podobnych działań w latach 60. i wówczas ich efektem było zbicie oprocentowania kredytów o 15 pkt bazowych. W dzisiejszych warunkach dałoby to spadek z 4,05 do 3,90 proc. Czy to różnica dostatecznie duża by skłonić drżących o pracę Amerykanów do zakupów domów na kredyt?
Nadzieje na dzisiejszą decyzję Fed pomagały wczoraj rynkom w Europie we wzrostach, mimo decyzji S&P o obniżce ratingu Włoch, mimo kolejnych złych informacji z europejskich banków, mimo kolejnych ostrzeżeń o bankructwie Grecji. Wniosek jest tylko jeden – rynek uodpornił się już na agencje (widać to było także po obniżce ratingu USA), a upadłość Grecji zawarta jest w cenach, w tym także w cenach banków. Skoro wycenione jest spowolnienie, to rosną szanse na trwalsze odbicie, pod warunkiem, że pojawią się wreszcie dane, które inwestorów nie rozczarują.
Niestety te o budownictwie mieszkaniowym w USA były słabsze od oczekiwań rynkowych, mimo to S&P zyskiwał, dopiero w samej końcówce notowań inwestorzy pozbywali się akcji, jakby wystraszyli się tego, jak wysoko zaszli. S&P osiągnął bowiem pułap 1220 pkt, czyli niemal sierpniowych szczytów, których pokonanie dawałoby nadzieję na silne wybicie z ostatniej konsolidacji.
W Azji inwestorzy początkowo naśladowali Amerykanów, być może nieco wystraszeni obniżeniem prognoz dla świata przez MFW, ale w miarę upływu czasu nabierali odwagi. Pomagały w tym napływające dane – indeks wskaźników wyprzedzających dla koniunktury w Chinach, mierzony przez Conference Board, wzrósł o 0,6 proc. Indeks giełdy w Szanghaju zyskiwał 2,2 proc. na dwie godziny przed końcem notowań. Kospi zyskał 1,5 proc., a Nikkei spisywał się słabiej rosnąc o 0,5, na co wpływ mogły mieć dane o słabszym (2,8 proc.) niż oczekiwano(8 proc.) wzroście eksportu.
Notowania w Europie mogą rozpocząć się bez wyraźnej tendencji mimo umiarkowanie pozytywnych nastrojów na świecie, ponieważ już wczorajsze zwyżki były na większości parkietów pokaźne. Inwestorzy mogą zechcieć poczekać na efekt dwudniowego spotkania FOMC, a takie wyczekiwanie często rozleniwia i paraliżuje działania.
Emil Szweda