Rynki zanotowały wczoraj jedno z silniejszych tąpnięć w ostatniej dekadzie, ale najciekawsze jest to, że trudno wskazać jednoznaczną przyczynę takiego zachowania inwestorów. Dziś ciąg dalszy łamigłówki. Za „winnego” najłatwiej uznać dolara, ponieważ tylko jego umocnienie – widoczne przecież wczoraj – jest w stanie doprowadzić jednocześnie do tąpnięcia na rynkach akcji i surowców, nie tylko przemysłowych, ale także safe heaven jak złoto czy srebro.
Rynki zanotowały wczoraj jedno z silniejszych tąpnięć w ostatniej dekadzie, ale najciekawsze jest to, że trudno wskazać jednoznaczną przyczynę takiego zachowania inwestorów. Dziś ciąg dalszy łamigłówki.
Za „winnego” najłatwiej uznać dolara, ponieważ tylko jego umocnienie – widoczne przecież wczoraj – jest w stanie doprowadzić jednocześnie do tąpnięcia na rynkach akcji i surowców, nie tylko przemysłowych, ale także safe heaven jak złoto czy srebro. Wyglądało to trochę tak, jakby inwestorzy nagle odkryli, że być może od dawna tkwią w błędzie obawiając się stagflacji i upadku wartości dolara, wobec czego wszelkie off-shorowe zakupy i zabezpieczenia majątku w złotych i srebrnych sztabkach są zbędne, a w recesji – tej trudno będzie uniknąć – liczyć się będzie gotówka. Kto zaś zapłaci za złoto dobrą cenę, jeśli gotówki będzie brakowało?
Do lepszego postrzegania dolara mógł przyczynić się Fed, który zrezygnował z dodruku pieniądza na rzecz wypłaszczenia krzywej rentowności obligacji, ale było to raczej działanie o zbyt małym znaczeniu, by tłumaczyć nim tak gwałtowną reakcję rynków. Lecz jeśli dołożymy do tego badania ECB, współsygnowane przez Jurgena Starka (wiceprezesa banku, który zrezygnował ze swojej funkcji przed dwoma tygodniami), opublikowane wczoraj przez Reutersa, gdzie znalazło się zdanie, że „cały projekt euro znalazł się w niebezpieczeństwie”, są to już dwa mocne powody, by kupować dolara. Trzeci zaś powód może pozostać niejasny przez długi czas, ale może mieć związek z kondycją francuskich banków, których kursy tąpnęły wczoraj o 10 proc.
Inwestorzy na Wall Street byli początkowo mocno wystraszeni, Dow Jones spadał nawet o 4 proc. Jednak w końcówce sesji kupujący podjęli rozpaczliwą próbę obrony sierpniowych dołków i ich determinacja została nagrodzona. Trudno wprawdzie spadek S&P o 3,2 proc. uznać za świetny wynik, ale sierpniowe dołki nie zostały złamane (a zaledwie we wtorek ten sam indeks lizał sierpniowe szczyty).
W efekcie sesja w Azji też nie była taka straszna. Kospi co prawda spadał o ponad 4 proc. godzinę przed końcem notowań, ale wcześniej spadek był głębszy. Tymczasem spadek indeksów w Szanghaju i Sydney nie przekraczał 1 proc.
Zdecydowany komunikat G20, który zapowiada wspólne działanie gospodarczych potęg na rzecz uspokojenia sytuacji na rynkach i w światowej gospodarce może mieć siłę melisy – co prawda nikt nie uwierzy, że politycy dla odmiany są w stanie zrobić coś konstruktywnego i sensownego, ale po wczorajszej traumie inwestorzy chętnie pozwolą się ukoić choć na jeden dzień. Dlatego nie wykluczałbym, że piątek przyniesie skromne odbicie, jednak szanse na to, że przerodzi się ono w silniejszy ruch są minimalne.
WIG20 znalazł się na najniższym poziomie od dwóch lat. Wybicie z ostatniej konsolidacji grozi powtórką sierpniowego marszu w dół. Z decyzjami warto zaczekać do przyszłego tygodnia, a nuż wczoraj mieliśmy tylko falę „paniki nieuzasadnionej czynnikami fundamentalnymi”. Kluczowe znaczenie ma zachowanie S&P i jego walka z sierpniowymi dołkami.
Dziś czekamy na dane o sprzedaży detalicznej i stopie bezrobocia w Polsce (10:00).
Emil Szweda