Ben Bernarnke zapowiedział, że Fed nadal będzie stymulować gospodarkę, mimo pojawiających się sygnałów ożywienia. Po tej wypowiedzi indeksy w USA wzrosły, co z kolei zainspirowało inwestorów w Tokio. Początek notowań na Wall Street przyniósł niewielkie spadki mimo dobrych danych makro, w tym wysokiego odczytu ISM dla sektora usług (59,4 proc. wobec oczekiwanych 57,2 proc.) sugerującego mocny wzrost gospodarczy w I kwartale. Na inwestorach ta liczba nie zrobiła wrażenia
Ben Bernarnke zapowiedział, że Fed nadal będzie stymulować gospodarkę, mimo pojawiających się sygnałów ożywienia. Po tej wypowiedzi indeksy w USA wzrosły, co z kolei zainspirowało inwestorów w Tokio.
Początek notowań na Wall Street przyniósł niewielkie spadki mimo dobrych danych makro, w tym wysokiego odczytu ISM dla sektora usług (59,4 proc. wobec oczekiwanych 57,2 proc.) sugerującego mocny wzrost gospodarczy w I kwartale. Na inwestorach ta liczba nie zrobiła wrażenia, być może dlatego, że wzbudziła obawy o kres ilościowego luzowania polityki pieniężnej. Dopiero wypowiedź szefa Fed, który stwierdził, że bank rezerw federalnych będzie nadal stymulował gospodarkę przekonała inwestorów do zakupów, ale nie do entuzjazmu. Na wykresie dziennym tworzą się negatywne dywergencje – S&P notuje kolejne szczyty hossy, ale wskaźniki takie jak MACD czy RSI nie podążają tym tropem – co sugeruje bliskie już nadejście korekty. Strach przed nią może powstrzymywać inwestorów przed zwiększeniem zaangażowania w akcje.
Jednak kolejne zbliżenie do rekordu hossy (do wyznaczenia nowego zabrakło S&P pół punktu) i brak realizacji zysków został uznany w Tokio za dobry omen, dzięki czemu Nikkei wzrósł o 1,1 proc., podczas gdy pozostałe główne parkiety (w Chinach, Korei) nie pracowały. Bank centralny w Indonezji podniósł stopę procentową po raz pierwszy od 2008 r., dołączając do coraz szerszego grona zwolenników walki z inflacją w obliczu drożejących cen żywności i paliw.
Europa, która wczoraj wykazywała pewne symptomy słabości może dać się uwieść zwyżce na Wall Street w pierwszych minutach handlu, ale zapewne dopiero po południu, gdy poznamy dane z amerykańskiego rynku pracy handel się ożywi. Niczego innego nie należy spodziewać się w Warszawie, gdzie coraz mocniej zakorzenia się trend boczny. WIG20 ponownie spróbował wczoraj zaatakować poziom 2 750 pkt i ponownie próba ta nie udała się. W przypadku trendu bocznego obserwacja dziennych wskaźników technicznych może dać błędne wskazania, ponieważ stają się one wrażliwe nawet na niewielkie zmiany indeksu. Stąd tylko rzeczywiste zmiany cen akcji – a nie przypuszczenia co do dalszego kierunku zmian – powinny stać się nowym impulsem do działania.
Kolejne rekordy cen pszenicy, miedzi i dalszy wzrost notowań ropy z czasem zaczyna być niepokojący, ponieważ może silnie wpłynąć na inflację i oczekiwania inflacyjne. O ile pierwszy impuls może być korzystny dla rynków akcji, ze względu na przesunięcie kapitałów z rynku długu, to w dłuższym horyzoncie wzrost stóp procentowych i kosztów finansowania rodzi raczej nieprzyjemne następstwa dla rentowności przedsiębiorstw w większości branż. I jest to czynnik, który może zacząć zagrażać hossie, zwłaszcza że rekordowo wysokie odczyty indeksu ISM w USA sugerują, że dalszy ich wzrost jest wysoce problematyczny. W tej sytuacji deklaracja szefa Fed jawi się nie jako wsparcie dla gospodarki, lecz jako długoterminowy czynnik ryzyka. Bo skoro już rok temu powszechne obawy, czy Fed zdoła na czas wycofać się ze stymulowania gospodarki były aktualne, to obecnie wątpliwości powoli się rozwiewają.
Rozjątrzona sytuacja polityczna w Egipcie, znacznie przecież gorsza niż przed tygodniem (co było pretekstem do spadków na Wall Street w ostatni piątek), także pozostaje zagrożeniem dla rynków. I nie tylko dla nich.
Emil Szweda