Hossa na warszawskiej giełdzie zaczęła się 18 lutego 2009 r., obchodzi więc swoje drugie urodziny. Ostatnio dostała jednak wyraźnej zadyszki. Szanse na kontynuację wzrostów zdają się maleć. Ale jej los wcale nie jest przesądzony. W ciągu ostatnich dwóch lat indeks największych spółek wzrósł o 110 proc., swoją najwyższą wartość 2809 punktów osiągnął 19 stycznia. Od tego czasu systematycznie idzie w dół. Urodzin hossy nie uczci więc nowy rekordem. Od styczniowego szczytu
Hossa na warszawskiej giełdzie zaczęła się 18 lutego 2009 r., obchodzi więc swoje drugie urodziny. Ostatnio dostała jednak wyraźnej zadyszki. Szanse na kontynuację wzrostów zdają się maleć. Ale jej los wcale nie jest przesądzony.
W ciągu ostatnich dwóch lat indeks największych spółek wzrósł o 110 proc., swoją najwyższą wartość 2809 punktów osiągnął 19 stycznia. Od tego czasu systematycznie idzie w dół. Urodzin hossy nie uczci więc nowy rekordem. Od styczniowego szczytu do 17 lutego stracił 167 punktów i nic nie wskazuje, by miał ochotę na kontynuację wzrostów. Warunki wydają się im nie sprzyjać. Zarówno te zewnętrzne, jak i specyficzne dla naszego rynku. Niechęć inwestorów do emerging markets powoduje, że korelacja między naszą giełdą a Wall Street, czy choćby Frankfurtem, przestała działać i Warszawa nie korzysta z panującej tam bardzo dobrej koniunktury. Nie pomaga coraz bardziej napięta sytuacja w Afryce i na Bliskim Wschodzie, powodując niechęć inwestorów do ryzykownych aktywów. Spośród czynników wewnętrznych wymienić trzeba rosnącą inflację i rozpoczęcie cyklu zaostrzania polityki pieniężnej. Coraz bardziej widoczne stają się kłopoty z deficytem budżetowym i zadłużeniem, które próbuje się łatać ograniczając zakres kapitałowej części systemu emerytalnego, co dodatkowo negatywnie wpływa na warszawską giełdę.
To wszystko jednak nie oznacza, że można ogłosić koniec hossy na warszawskim parkiecie. Wystarczy przypomnieć atmosferę, w jakiej się zaczynała. Bardziej fatalne warunki niż te z pierwszych miesięcy 2009 r. trudno sobie wyobrazić. Także te rynkowe. 17 lutego wyprzedaż akcji w Warszawie przybrała monstrualne rozmiary. Tego dnia WIG20 stracił 7,7 proc. Akcje Pekao spadły aż o 18,6 proc. przy gigantycznych obrotach. Właściciela zmieniło wówczas prawie 3,5 mln walorów, ponad dziesięciokrotnie więcej niż 15 lutego 2011 r. Dzień później zniżkowały o kolejne 11,3 proc., jednak na zamknięciu skala spadku została zredukowana do 3 proc. Walory PKO 17 lutego zniżkowały o 11,5 proc. Indeks największych spółek 18 lutego tracił w trakcie sesji 5,5 proc. Jednak ten dzień okazał się przełomowy. Na zamknięciu udało się doprowadzić indeks do zwyżki o 0,76 proc. Pierwsza fala wzrostów trwała z niewielkimi korektami do połowy czerwca 2009 r. Hossa na najważniejszych giełdach światowych zaczęła się 9 marca, trzy tygodnie po przebudzeniu się byków w Warszawie.
Analogii do obecnej sytuacji naszego parkietu, wskazującej na możliwość kontynuacji zwyżki, można doszukać się obserwując przebieg dwuletniej fali wzrostów, trwającej od maja 2005 r. do maja 2007 r. W jej trakcie WIG20 zyskał 80 proc. Od końca grudnia 2005 do początku kwietnia 2006 r. indeks znalazł się w fazie stagnacji podobnej do tej, z którą mamy do czynienia od października 2010 r. do połowy lutego 2011 r. Wówczas przez prawie trzy miesiące indeks poruszał się w bok w około 200 punktowym przedziale (2727-2953 punktów). Obecnie od 4,5 miesiąca oscyluje między 2600 a 2800 punktów. Od czerwca 2004 do lutego 2005 r. trwał cykl zaostrzania polityki pieniężnej. Wówczas wysoka inflacja także była dla gospodarki sporym problemem. Po chłodzeniu gospodarka zaczynała ponownie nabierać dynamiki. Tempo wzrostu PKB zwiększyło się z 2,4 proc. na początku 2005 r. do 5,5 proc. w pierwszym kwartale 2006 r.
Wówczas dołek indeksu wypadł w połowie marca 2006 r., po czym WIG20 ruszył w górę, osiągając szczyt w połowie maja 2006 r., zyskując ponad 20 proc., i dopiero po tym ruchu wchodząc w większą, 23 proc. korektę spadkową przed ostatnią fazą hossy, trwającą już do globalnego kryzysu finansowego z 2007 r. Obecnie jesteśmy na początku cyklu zaostrzania polityki pieniężnej, spowodowanego rosnącą inflacją i w fazie przyspieszania tempa wzrostu gospodarczego. Skutki podwyżek stóp odczuwalne będą w gospodarce za kilka miesięcy, więc szans na jeszcze jeden zryw byków, podobny do ówczesnego, nie należy całkowicie przekreślać. Sytuacja powinna wyjaśnić się w ciągu kilku najbliższych tygodni. Alternatywnym scenariuszem byłoby rozpoczęcie głębszej korekty już teraz. I na razie taki wariant wydaje się bardziej prawdopodobny.
Spadkowe korekty obchodziły się w trakcie obecnej hossy z bykami dość łagodnie. Jedynie trzykrotnie WIG20 doświadczał spadku większego niż 10 proc. (kolejno 13,9 proc. od czerwca do lipca 2009 r., 12,7 proc. od stycznia do lutego 2010 r. i 12,8 proc. kwietnia do końca czerwca 2010 r.) i dwukrotnie zaliczał zniżki po około 9 proc. Spadkowe fale były więc dość liczne, jednak niezbyt głębokie. W czasie każdej z dwu poprzednich okresów hossy (z lat 1998-2000 i 2003-2007) WIG20 poza kilkoma mniejszymi korektami, doświadczał jednej większej fali spadkowej, sięgającej około 20 proc. (19,8 proc. od połowy lipca do połowy października 1999 r. i 22,8 proc. od maja do czerwca 2006 r.).
Po spadkach z ostatnich dni nie doszliśmy jeszcze nawet do 2600 punktów, czyli dolnego ograniczenia trwającej od października konsolidacji. A dopiero jego przetestowanie może przynieść odpowiedź na pytanie, który wariant przeważy. Czwartkowy spadek o 1,7 proc., największy od sierpnia ubiegłego roku, urodzinowego prezentu nie zapowiada, ale też o niczym nie przesądza. Podobnie jak nie przesądziło sięgające niemal 8 proc. załamanie z 17 lutego 2009 r.
Roman Przasnyski