Jesteśmy zdania, że eskalacja protekcjonizmu nie przerodzi się w totalną wojnę handlową i z dużej chmury będzie mały deszcz. Dla rynków oprócz deszczu liczą się też grzmoty i błyskawice. Ryzyko leży w retoryce negocjacyjnej zainteresowanych stron i medialnej otoczce w momentach, kiedy trudno będzie o inny temat do dyskusji.
Weekend nie przyniósł kolejnej „bomby” na polu ograniczania wolności handlu międzynarodowego, więc rynki przystępują do handlu w miarę spokojnym klimacie. Jeśli już, to prasowe doniesienia z USA i Chin są raczej łagodne. Sekretarz Skarbu USA Mnuchin wyraził nadzieję, że obie strony znajdują nic porozumienia, by zatrzymać ostatnią turę ceł importowych uderzających w towary warte 50 mld USD. Pekin powstrzymuje się od ostrego języka, a wicepremier He ograniczył się do stwierdzenia, że kraj będzie bronił swoich interesów, co na razie oznacza cła odwetowe za 3 mld USD. WSJ donosi, że na pograniczu ostatnie dysputy prowadzone są rozmowy o zwiększeniu dostępu USA do chińskiego rynku.
Wpisuje się to w nasze przekonania, że nikomu tutaj nie chodzi o rozpętanie globalnej wojny handlowej, a administracja USA raczej szuka sposobów, by „zmiękczyć” partnerów handlowych dla uzyskania nowych korzyści. Widzieliśmy to już w przypadku negocjacji NAFTA z Kanadą i Meksykiem, teraz dotyczy to Chin, choć osobiście nie sądzę, aby Pekin miał się łatwo przystać na żądania Waszyngtonu. Jeszcze przez jakiś czas będziemy świadkami przepychanek, w trakcie których nie raz padną gorzkie słowa i groźby. I tutaj leży główne zagrożenie dla rynków.
Za każdą groźbą i szantażem idzie medialna burza, która będzie przebijać się na czołówki gazet i serwisów informacyjnych. W ostatniej przeszłości przeciwwagą były dane makro dowodzące solidnej postawy ożywienia. Przy cofających się indeksach PMI ta ochrona teraz nie działa. Dziś przy braku zaplanowanych danych i wydarzeń rynek pokusi się o odreagowanie piątkowej przeceny aktywów ryzykownych, ale w ogólnym ujęciu zalecałbym jest ostrożne podejście.