Amerykańscy inwestorzy nie przejęli się wczoraj ani podwyżką stóp w Chinach, ani słabnącą aktywnością w usługach. W pierwszej części sesji indeksy rosły. Zwyżka załamała się po publikacji protokołu z posiedzenia Fed. Choć przedstawiciele amerykańskiej rezerwy federalnej prezentowali ostatnio ochoczo swe poglądy na temat polityki pieniężnej, sygnalizując nawet niedwuznacznie swe zamiary w kwestii głosowania nad decyzjami, to jednak najwyraźniej dopiero publikacja protokołu z
Amerykańscy inwestorzy nie przejęli się wczoraj ani podwyżką stóp w Chinach, ani słabnącą aktywnością w usługach. W pierwszej części sesji indeksy rosły. Zwyżka załamała się po publikacji protokołu z posiedzenia Fed.
Choć przedstawiciele amerykańskiej rezerwy federalnej prezentowali ostatnio ochoczo swe poglądy na temat polityki pieniężnej, sygnalizując nawet niedwuznacznie swe zamiary w kwestii głosowania nad decyzjami, to jednak najwyraźniej dopiero publikacja protokołu z poprzedniego posiedzenia Fed zrobiła wrażenie na amerykańskich inwestorach. I to prawdopodobnie nie dlatego, że protokół ujawnił różnice zdań członków tego gremium, ale dlatego, że nie wiadomo jaki jest naprawdę układ sił między jastrzębiami a gołębiami. W zapiskach nie ma bowiem mowy o tym kto jakie głosił poglądy i ilu ktosiów było za, a ilu przeciw kontynuacji luźnej polityki pieniężnej.
A jak wiadomo niepewność to największa plaga rynku kapitałowego. Co prawda Ben Bernanke wciąż twierdzi, że inflacja to wciąż niegroźne i przejściowe zjawisko napędzane krótkotrwałym wzrostem cen surowców. Tymczasem krótkotrwałemu wzrostowi cen surowców za kilka tygodni stuknie roczek, najmarniej licząc. Od maja ubiegłego roku ropa podrożała o prawie 100 proc., od dziesięciu tygodni trzeba płacić ponad 100 dolarów za baryłkę, a wczoraj nawet 122,9 dolara. Ciekawe przy jakiej cenie Ben Bernanke będzie skłonny zmienić zdanie. Wszystko wskazuje na to, że inwestorzy zaczynają zmieniać je już teraz. Wczoraj S&P500 po dotarciu do 1338 punktów, czyli na odległość zaledwie 6 punktów od niedawnego rekordu hossy, cofnął się do 1332 punktów. Oznacza to zniżkę o zaledwie 0,02 proc., ale w tym przypadku skala nie ma tak wielkiego znaczenia, jak wrażenie, jakie po tym spadku pozostało.
A propos skali, warto zauważyć, że we wtorek WIG20 rzutem na taśmę zdołał wydostać się 0,04 proc. powyżej poziomu poniedziałkowego zamknięcia. Jakkolwiek nie ma pewności, czy dziś doczekamy się zmian bardziej wyrazistych, to trzeba na nie być przygotowanym we czwartek, gdy głos po posiedzeniu Europejskiego Banku Centralnego zabierze Jean-Claude Trichet.
Po tym, jak we wtorek, drugiego dnia święta zmarłych, głos zabrał szef Ludowego banku Chin podnosząc stopy, dziś Shanghai Composite zyskiwał ponad 1 proc. Na Tajwanie zwyżka przekroczyła 1,5 proc., a w Hong Kongu 0,6 proc. Nikkei szedł w dół o 0,3 proc. i widać, że nie ma już siły do odrabiania strat po trzęsieniu ziemi.
Nie sposób nie zauważyć, że we wtorek mimo sporego ruchu na rynku surowców, jego niekwestionowaną gwiazdą był złoto, którego notowania po 1,5 proc. zwyżce ustanowiły rekord wszechczasów. Wynosi on teraz 1456 dolarów za uncję, licząc po kursie zamknięcia. Wygląda na to, że i złoto z Bernanke w sprawie inflacji się nie zgadzają. Ciekawe, kto będzie miał rację?
Roman Przasnyski