W kontekście kolejnych wzrostów cen złota często przywoływany jest poniedziałek 21 stycznia 1980 roku. Złoto osiągnęło wówczas w Londynie poziom 850 dolarów za uncję. Zdaniem wielu analityków ta cena pozwala określić szczyt obecnej złotej hossy. Czy można ufać ich prognozom? Owe osiemset kilkadziesiąt dolarów, przeniesionych na dzień dzisiejszy stanowi podstawę dla historycznego realnego szczytu na poziomie 2160 dzisiejszych dolarów. Podstawą do porównania nie musi być amerykański indeks cen konsumpcyjnych. Złoto zestawia się z innymi towarami.
W kontekście kolejnych wzrostów cen złota często przywoływany jest poniedziałek 21 stycznia 1980 roku. Złoto osiągnęło wówczas w Londynie poziom 850 dolarów za uncję. Zdaniem wielu analityków ta cena pozwala określić szczyt obecnej złotej hossy. Czy można ufać ich prognozom?
Owe osiemset kilkadziesiąt dolarów, przeniesionych na dzień dzisiejszy stanowi podstawę dla historycznego realnego szczytu na poziomie 2160 dzisiejszych dolarów. Podstawą do porównania nie musi być amerykański indeks cen konsumpcyjnych. Złoto zestawia się z innymi towarami. W tym wypadku szczyt z 1980 roku przy zachowaniu relacji cen ropy do ceny złota z tamtej chwili przy dzisiejszych cenach ropy, wyniósłby 2890 dolarów. Takie samo zestawienie dla miedzi przynosi nieco skromniejszy rezultat – 2100 dolarów. Znacznie wyższy wynik daje odniesienie ceny złota do nominalnego światowego PKB. Gdyby cena złota miała się tak do gospodarki światowej jak na początku lat 80-tych, uncja powinna kosztować ponad 5000 dolarów.
Nim uwierzymy tym kuszącym porównaniom i czym prędzej pobiegniemy do kantorów (bądź nowocześniej: kupimy kontrakty terminowe albo lepiej ETF-y poparte fizycznym złotem) warto zastanowić się, czy snucie takich analogii w ogóle ma jakikolwiek sens. Odwołania do historycznych szczytów czynione są w podwójnym celu. Po pierwsze przekraczająca 2000 wartość ma nas przekonać, że złoto ma jeszcze ciągle ogromny potencjał do wzrostów, mimo że od dołka w 2001 roku urosło o ponad 400%. Po drugie, historyczne zestawienie ma nas upewnić, że nie bierzemy udziału w bańce spekulacyjnej – zdaje się z niego bowiem wynikać, że do niemożliwych do utrzymania poziomów wciąż jest bardzo daleko. Będę przekonywał, że obydwa te rozumowania są bardzo naiwne, a podążanie za nimi może przynieść inwestorom spore rozczarowanie.
Kryzys kryzysowi nie równy
Zestawianie dzisiejszej sytuacji z wydarzeniami sprzed lat może być cenną wskazówką pod warunkiem, że warunki wtedy i dziś są zbliżone. Miało na przykład pewien sens porównywanie kryzysu subprime z Wielkim Kryzysem, gdyż obu im towarzyszyło gwałtowne ograniczenie akcji kredytowej i potężna przecena na rynku akcji. Odwoływanie się jednak do doświadczeń z lat trzydziestych ma oczywiście istotne ograniczenia (nie ma na przykład aż takiej groźby nasilenia państwowego interwencjonizmu w tym radykalnego podniesienia ceł). Jednak sytuacja z początku lat 80-tych, choć o 50 lat bliższa niż Wielki Kryzys, w realiach jest od dzisiejszej jeszcze odleglejsza.
Lata osiemdziesiąte rozpoczynały się w cieniu poprzedniej dekady, w której walka z inflacją prowadzona była nieadekwatnymi metodami kontroli cen przy niekontrolowanej ekspansji pieniężnej. Rząd i bank centralny całkowicie straciły w ten sposób zaufanie opinii publicznej co spowodowało znaczący wzrost oczekiwań inflacyjnych. Nic nie wskazywało na to, że galopująca w USA inflacja zostanie kiedykolwiek opanowana. Dodatkowo na rynkach szerzyły się plotki na temat możliwego powrotu do standardu złota, który przestał istnieć ledwie dziewięć lat wcześniej.
Pod żadnym z tych względów sytuacja dzisiejsza nie przypomina tamtej. Przede wszystkim nie ma na horyzoncie żadnego poważnego zagrożenia inflacyjnego. W światowej gospodarce, a zwłaszcza w krajach rozwiniętych są ciągle olbrzymie niewykorzystane moce produkcyjne, a tempu przyrostu kredytu daleko jest wciąż do przedkryzysowej normy (pytanie czy w obliczu przyjmowanych właśnie regulacji bankowych w ogóle do niej powróci). Wiadomo też już, w jaki sposób Rezerwa Federalna będzie radzić sobie z wysokim poziomem bazy monetarnej w USA, choć na jakiekolwiek kroki zmierzające do redukcji płynności w systemie przyjdzie jeszcze poczekać pewnie około roku.
Gdzie ta inflacja?
Nic więc dziwnego, że zachowanie cen złota, traktowanego przede wszystkim jako zabezpieczenie przed inflacją wywołało ostatnio następujący komentarz szefa Fed: „Sygnał, który wysyła złoto jest całkowicie różny od tego, który wysyłają inne aktywa. Na przykład spread między nominalnymi, a indeksowanymi inflacją obligacjami jest bardzo niski – sugeruje inflację na poziomie 2% rocznie w ciągu najbliższych dziesięciu lat. Inne ceny towarów spadły ostatnio, włączając w to ropę i ceny żywności. (…) Nie bardzo rozumiem ruchy ceny złota, ale wiem, że jest dużo niepewności na rynku i wielu ludzi uważa, że trzymanie złota będzie zabezpieczeniem przed ryzykiem, któremu podlegają inne inwestycje”.
Póki co nie ma też żadnych nadziei na przywrócenie standardu złota. Opinia publiczna nie dojrzała jeszcze do idei odebrania politykom władzy nad pieniądzem, a państwa narodowe nie chcą zrzec się swoich walut. Trudno też żeby impuls w tę stronę od niedemokratycznych państw Azji, które najmniej zainteresowane są ograniczeniem instrumentów swojej niepewnej władzy. Zakupy złota dokonywane przez tamtejsze banki centralne dokonywane zaś są w celach czysto spekulacyjnych – zarządzający ich aktywami doskonale wiedzą, jak takie działania wpływają na umysły inwestorów.
Masowe gromadzenie złota przez banki centralne jest jednak mało prawdopodobne. Kruszec jest dla nich bowiem nieatrakcyjny z tego samego powodu, dla którego na dłuższą metę może przynieść on szkodę indywidualnemu inwestorowi – nie generuje on żadnych przepływów pieniężnych, które zasilałyby krajowy budżet. Gdyby na przykład Japonia zamieniła swoje rezerwy dolarowe na złoto, to szybko musiałaby ogłosić bankructwo – przychody z rezerw walutowych są bowiem konieczne dla obsługi własnego zadłużenia przekraczającego 200% PKB. Kryzys długu na rynkach europejskich, choć przyniósł dalszą zwyżkę na złocie też może przynieść zagrożenie dla jego ceny. Podstawione pod ścianą PIGS mogą rzucić na rynek 800 ton złota, które posiadają w swoich skarbcach, zwłaszcza, że cena jest do tego zachęcająca.
Porównanie realnej ceny złota z tą z 1980 roku może nam pomóc tylko w jednym. Dzięki temu możemy spojrzeć na rozmiary tamtej bańki naszymi oczami i dostrzec fakt, że ludzie kupowali wtedy uncję złota aż za 2160 dolarów! Do innych celów nie bardzo może służyć. Samo to jednak, że tego typu rozumowania są przedstawiane przez zespoły analityczne renomowanych instytucji finansowych może wskazywać, iż już mamy na rynku złota do czynienia z bańką.
Maciej Bitner