Obligacje skarbowe są w ostatnim czasie jednym z niewielu taniejących instrumentów finansowych. Tym samym rośnie ich rentowność. Wyższa rynkowa cena pieniądza oznacza wzrost kosztu kredytów dla klientów indywidualnych, firm oraz rządów. Już niedługo obligacje mogą stać się też konkurencją dla akcji.
Na giełdach akcji hossa trwa już od dwóch lat, notowania surowców idą dynamicznie w górę. Do niedawna rosły także ceny obligacji. Jednak od października 2010 roku sytuacja zmieniła się radykalnie. Od tego czasu do połowy lutego 2011 roku notowania kontraktów terminowych na trzydziestoletnie obligacje Stanów Zjednoczonych spadły o 12 proc., kontrakty na dziesięciolatki zniżkowały o prawie 8 proc., a na obligacje pięcioletnie o 5 proc. Trzeba przy tym pamiętać, że wcześniejszą hossę na rynku amerykańskich obligacji w sporej części napędzał Fed. I to zarówno pośrednio, prowadząc skrajnie łagodną politykę pieniężną i nieustannie dając do zrozumienia, że będzie ją utrzymywał jeszcze przez długi czas, jak i bardziej bezpośrednio, skupując po prostu wyemitowane już przez rząd obligacje, czyli zwiększając podaż pieniądza.
Podjęcie na początku listopada ubiegłego roku decyzji o kontynuacji ilościowego luzowania polityki pieniężnej, czyli przeznaczeniu na skup obligacji kolejnych 600 mld dolarów do czerwca 2011 roku jedynie na krótko powstrzymało spadek cen obligacji. Rosły one od połowy grudnia ubiegłego roku do końca stycznia tego roku. W lutym spadkowa tendencja jest kontynuowana, choć od 9 lutego widać zahamowanie jej dynamiki.
Spadek cen papierów dłużnych nie ogranicza się tylko do Stanów Zjednoczonych. Od końca sierpnia 2010 roku do połowy lutego tego roku notowania kontraktów na niemieckie obligacje dziesięcioletnie spadły o 8,5 proc., japońskie dziesięciolatki staniały o 3,7 proc.
Bessa na rynku obligacji napędzana jest przez cztery czynniki. Pierwszy to ogromna podaż obligacji emitowanych przez rząd Stanów Zjednoczonych. Drugi to zastąpienie strachu przed deflacją obawami o narastanie inflacji. Choć Fed podkreśla, że żadnego zagrożenia inflacyjnego nie ma, a tempo wzrostu cen jest wręcz zbyt niskie, to jednak inwestorzy najwyraźniej mają odmienne zdanie. Rosnąca inflacja w połączeniu ze zwiększającym się tempem wzrostu gospodarki doprowadzi wkrótce do zacieśniania wyjątkowo luźnej polityki pieniężnej, co w oczywisty sposób wpływa na spadek cen obligacji, czyli wzrost ich rentowności. I wreszcie czwartym czynnikiem jest wzrost ryzyka pożyczania pieniędzy rządom, nawet jeśli jest to rząd Stanów Zjednoczonych. Gigantyczne zadłużenie i deficyt budżetowy to ryzyko zdecydowanie potęgują.
Analitycy i instytucje finansowe już pod koniec 2009 roku wskazywały na rosnącą bańkę cenową na rynkach obligacji. Eksperci Morgan Stanley prognozowali aż 40-proc. wzrost rentowności obligacji dziesięcioletnich, zaś kilka tygodni później szefowie największych funduszy inwestycyjnych, takich jak PIMCO czy Black Rock, informowali o zmniejszeniu zaangażowania w amerykańskie i brytyjskie obligacje i ostrzegali przez spadkiem ich cen, podkreślając obawy związane z wysokim zadłużeniem i dostrzegając perspektywę zbliżającego się zaostrzania polityki pieniężnej i wycofywania programów stymulujących gospodarkę.
Największe zagrożenie, związane ze spadkiem cen obligacji, czyli wzrostem ich rentowności to zdaniem przedstawicieli tych instytucji wzrost rynkowej ceny pieniądza, a w efekcie wyższe oprocentowanie kredytów, zarówno hipotecznych, konsumpcyjnych, jak i tych dla firm i rządów. Rosnący koszt kredytu może zdusić i konsumpcję i inwestycje, nie pozwalając jednocześnie wyjść z dołka rynkowi nieruchomości. To może stać się kolejnym czynnikiem spowalniającym odradzający się wzrost gospodarczy. Dawid Greenlaw z Morgan Stanley szacował w końcu 2009 roku, że wzrost rentowności amerykańskich dziesięciolatek, stanowiących punkt odniesienia do ustalania oprocentowania kredytów hipotecznych do 5,5 proc. oznaczałby oprocentowanie trzydziestoletniego kredytu hipotecznego na poziomie 7,5-8 proc.
Podobną tendencję obserwujemy także na naszym rynku. Pierwsze oznaki spadkowej tendencji na rynku obligacji były widoczne już w sierpniu 2010 roku Kilka tygodni później była już bardzo wyraźna. Od października ubiegłego roku do 11 lutego ceny dwudziestoletniej obligacji o stałym oprocentowaniu spadły o 7,7 proc., notowania dziesięcioletnich papierów skarbowych poszły w dół o 5,5 proc. Ich rentowności wyraźnie więc rosną. Widać to na rynku pierwotnym, gdzie nabywcy tych papierów oferują ceny dające rentowność na poziomie 6,2-6,3 proc. Także i u nas rosnąć więc będzie rynkowa cena pieniądza, tym bardziej, że Rada Polityki Pieniężnej już rozpoczęła cykl podwyżek stóp procentowych.
Co prawda w naszych warunkach punktem odniesienia do ustalania kosztów kredytu nie są obligacje, lecz stawki rynku międzybankowego, to jednak widoczne są tu wzajemne zależności. Jeszcze w sierpniu 2010 roku trzymiesięczna stawka WIBOR wyniosła 3,81 proc. W połowie lutego sięga już 4,11 proc., co oznacza wzrost o 7,9 proc. Niezależnie od tego, czy powodów tej zwyżki należy upatrywać w spadku cen obligacji, czy w decyzji RPP, stoją za nią te same mechanizmy: wzrost inflacji, rosnące potrzeby pożyczkowe państwa, czyli większa podaż obligacji, rosnące ryzyko, związane ze stanem finansów publicznych, a więc deficytem budżetowym i zadłużeniem państwa. W ten sposób te makroekonomiczne uwarunkowania staną się odczuwalne dla każdego kto kredyt już ma i dla tych, którzy zamierzają go zaciągnąć. Także i dla firm. Czas taniego pieniądza powoli się kończy.
Spadek cen obligacji może także wkrótce odbić się niekorzystnie na koniunkturze na rynku akcji. Zwykle rynki akcji i obligacji poruszają się w przeciwnych kierunkach. Tak działo się w latach 2001-2003, gdy na giełdach trwała bessa związana z pęknięciem bańki internetowej, zaś ceny obligacji szły w górę. I podobnie było w czasie hossy na rynku akcji z lat 2004-2007, gdy obligacje w tym czasie wyraźnie taniały. Spadające ceny obligacji oznaczają wzrost rentowności osiąganej przez ich nabywców.
Jeśli inwestorzy dojdą do wniosku, że ceny papierów dłużnych są już na tyle niskie, a rentowność na tyle atrakcyjna, by konkurować z akcjami, kapitał zacznie przepływać w kierunku obligacji kosztem akcji. Tym razem prawdopodobnie nie grozi nam to w najbliższym czasie. Ten czynnik zacznie grać większą rolę od momentu, gdy inflacja zajrzy do Stanów Zjednoczonych i Fed przystąpi do zacieśniania polityki pieniężnej. Trwająca od dwóch lat hossa na rynkach akcji zdaje się być już coraz bliżej wyczerpania swego potencjału. Inwestorzy mogą wkrótce uznać, że ryzyko związane z kupowaniem akcji jest niewspółmiernie duże w porównaniu do możliwego do osiągnięcia zysku. Wówczas znów zwrócą uwagę na obligacje.
Roman Przasnyski