60 mln baryłek ropy naftowej z rezerw Międzynarodowej Agencji Energii nie miało najmniejszych szans zrównoważyć rynku. Przed gwałtownym wzrostem cen i wbrew pozostałym członkom OPEC, świata ostatkami sił broni Arabia Saudyjska. W czerwcu 2011 r. Międzynarodowa Agencja Energii poinformowała o uruchomieniu programu mającego odkorkować rynek ropy naftowej, który od lutego cierpi na niedobór surowca najwyższej jakości z libijskich źródeł.
60 mln baryłek ropy naftowej z rezerw Międzynarodowej Agencji Energii nie miało najmniejszych szans zrównoważyć rynku. Przed gwałtownym wzrostem cen i wbrew pozostałym członkom OPEC, świata ostatkami sił broni Arabia Saudyjska.
W czerwcu 2011 r. Międzynarodowa Agencja Energii poinformowała o uruchomieniu programu mającego odkorkować rynek ropy naftowej, który od lutego cierpi na niedobór surowca najwyższej jakości z libijskich źródeł. 28 państw członkowskich MAE zadeklarowało zwiększenie podaży ropy łącznie o 60 mln baryłek upłynniając część rezerw strategicznych. Wspólna akcja, która miała na celu zbicie ceny baryłki poniżej 90 USD, zakończyła się niepowodzeniem, po czym członkowie organizacji zgodnie uznali, że nie powinna być przedłużana na następny miesiąc. Wcześniej, gdy rozpoczynano solidarne zmniejszanie stanu rezerw strategicznych jednomyślności zabrakło – przeciwne były m.in. Niemcy i Francja. Bardziej niepokojące od drobnych zgrzytów wewnątrz organizacji są jednak długoterminowe sygnały, jakie Międzynarodowa Agencja Energii wysłała inwestorom.
Nie ma skąd pompować
Po pierwsze, zwiększanie podaży ropy na rynku w takiej formie jak uczyniły to najbardziej rozwinięte gospodarczo państwa, choć to sprzeczne z intuicją i prawem popytu i podaży, powinno być postrzegane jako argument za wzrostem cen ropy. To dlatego, że wspólna akcja państw członkowskich OECD, nie jest jedynie reakcją na krótkoterminowe wahania poziomu produkcji ropy, ale przede wszystkim podkreśla fundamentalny, strukturalny problem jakim jest kurcząca się podaż ropy. Nie chodzi o dostępne złoża, ale przede wszystkim o wolne moce przerobowe. Gdyby kraje OECD mogłyby zwrócić się z prośbą o zwiększenie poziomu produkcji ropy do zaprzyjaźnionych państw niezrzeszonych w OPEC, którym przypisuje się 57 proc. globalnej podaży ropy, niewątpliwie uczyniłyby to przed opróżnianiem własnych magazynów.
Jednak zdecydowana większość z tych producentów wydobywa ropę na pełnych obrotach i mimo dobrych intencji nie byłaby w stanie eksplorować złóż w szybszym tempie. Inwestorzy bardzo szybko uzmysłowili sobie, że zmniejszanie strategicznych zapasów przez największe gospodarcze potęgi jest częścią szerszego zjawiska i kilka dni po początkowej wyprzedaży ropy w reakcji na ogłoszenie wspólnej akcji MAE ceny ropy zaczęły się piąć ku górze. Miesiąc po rozpoczęciu programu za baryłkę płacono niemal 100 USD, czyli o ok. 7 USD więcej niż przed upłynnieniem części rezerw.
Saudyjczycy w defensywie
Po drugie, inwestorzy śledzący rynek surowców energetycznych od dłuższego czasu wiedzą, że najbliższy sojusznik Amerykanów i Europejczyków wśród członków OPEC, czyli Arabia Saudyjska najprawdopodobniej robi dobrą minę do złej gry i blefuje w rozgrywce o dominującą pozycję w kartelu (więcej pisałem o tym w marcu 2011 – W co gra Arabia Saudyjska?). Ostatni szczyt kartelu, który saudyjski minister do spraw ropy naftowej określił najgorszym w historii, pokazał, że wolne moce wydobywcze były zawyżone przez OPEC, ponieważ większość członków, wbrew naciskom Arabii Saudyjskiej, opowiedziała się przeciwko ich zwiększeniu. Arabia Saudyjska według oficjalnych statystyk jest jedynym państwem mogącym w krótkim terminie reagować na szoki na rynku energii zwiększeniem produkcji o ponad 1 mln baryłek dziennie, ale im mniejszy staje się ten margines bezpieczeństwa, tym większa presja inwestorów na wzrost cen surowca. Pod koniec II kw. 2011 produkcja Arabii Saudyjskiej wzrosła do ponad 9 mln baryłek dziennie, czyli grubo powyżej średniej z ostatnich lat.
Kilka dni po nieudanym posiedzeniu OPEC poinformował, że największymi złożami ropy spośród państw członkowskich nie dysponuje już Arabia Saudyjska, ale Wenezuela, która posiadała na koniec 2010 r. pod ziemią 296,5 mld baryłek potwierdzonych złóż ropy (o 40 proc. więcej niż w 2009 roku). Arabia Saudyjska ma ok. 264,5 mld baryłek ropy, lecz jeszcze długo nie zostanie doścignięta pod względem zdolności produkcyjnych, ponieważ każdego dnia wydobywa ok. 8-8,5 mln baryłek ropy, a Wenezuela ok. 2,5 mln baryłek dziennie. Oprócz Wenezueli oponentami zwiększenia poziomu produkcji na czerwcowym szczycie OPEC były również Irak i Iran, które w 2010 r. także odkryły na swoim terytorium pokaźne złoża ropy (wzrosły one odpowiednio o 24 proc. i 10 proc. w stosunku do poziomów z 2009 r.). W długim terminie rośnie więc w siłę blok państw, którym wysokie ceny ropy są na rękę, gdyż eksport tego surowca odpowiada za zdecydowaną większość ich produktu krajowego brutto. Arabia Saudyjska, która ze względu na strategiczne kontakty ze Stanami Zjednoczonymi w większym stopniu ma na uwadze wrażliwość popytowej strony rynku na wysokie ceny, działa jako głos rozsądku w naftowym kartelu i niewątpliwie będzie w kolejnych miesiącach napotykać coraz większy opór pozostałych członków.
Po trzecie, skuteczność operacji Miedzynarodowej Agencji Energii w dłuższym terminie zagrażałaby opłacalności nowych inwestycji, które to na przestrzeni ostatnich dwóch lat umożliwiły nadążanie produkcji za odradzającym się po globalnej recesji popytem na energię. Krańcowa podaż, czyli ropa wydobywana najczęściej z oceanowych szelfów lub głębin jest coraz droższa w eksploatacji. Eksperci z rynku naftowego szacują, że większość nowych projektów inwestycyjnych przy cenie baryłki poniżej 80 USD traci ekonomiczny sens. Znowu, nie mówimy tutaj o bieżącej produkcji, bo ta kosztuje znacznie mniej, ale o nakładach inwestycyjnych mających zwiększyć podaż w nadchodzących latach. Trwały spadek ceny poniżej tego progu opłacalności postawiłby pod znakiem zapytania rozwój infrastruktury, bez którego trudno wyobrazić sobie długoterminową równowagę na rynku energii.
Chińskie ciężarówki nas zajadą
Z najnowszego raportu OPEC o rynku paliw wynika, że w 2010 r. globalny popyt na ropę naftową wzrósł z 84,7 mln baryłek do 86,8 mln baryłek dziennie. Prognoza na 2011 r. mówi o wzroście o 1,6 proc., czyli ok. 1,4 mln baryłek dziennie, za którym stoją głównie rynki wschodzące. Chiny zwiększą w tym roku zapotrzebowanie na ropę o 7 proc., a inne rynki wchodzące (m.in. Brazylia, Indie) o 4,9 proc. Pewnym pocieszeniem może być prognozowany spadek popytu o 1,5 proc. w najbardziej rozwiniętych gospodarczo państwach świata (członkowie OECD). Z tego samego raportu wynika, że świat będzie potrzebował w 2012 r. 89,5 mln baryłek ropy dziennie (MAE prognozuje popyt w 2012 na 91 mln baryłek dziennie), więc jeśli zestawimy te dane z 60 mln baryłek dodatkowej podaży ropy (łącznie w ciągu całego miesiąca, nie każdego dnia), którą Międzynarodowa Agencja Energii chciała zaniżyć ceny pod koniec II kw. 2011 r., interwencja ta wydaje się wręcz śmieszna w swoim rozmiarze i z góry skazana na niepowodzenie.
Kwartał bezpieczeństwa i co dalej?
Międzynarodowa Agencja Energii wymaga, by jej członkowie posiadali zapasy pozwalające obsłużyć ich zapotrzebowanie na ropę przez co najmniej 90 dni. W komunikacie podsumowującym akcję za jeden argumentów świadczących o skuteczności wspólnego działania uznano fakt, że rezerwy żadnego z 28 członków MAE nie spadły poniżej tego poziomu. Łącznie rezerwy te wynosiły w I kw. 2011 r. 4,2 mld baryłek, co umożliwiłoby zaspokojenie popytu przez 93 dni, jednak zapasy specjalnego przeznaczenia znajdujące się pod kontrolą rządów (a nie spółek prywatnych z branży paliwowej) stanowiły nieco ponad jedną trzecią tego, tj. ok. równowartość popytu z 35 dni. Jeśli głównym celem interwencji państw OECD miało być uzupełnienie niedoboru ropy, a podczas akcji cena baryłki wzrosła o ok. 7 USD, mało poważne wydaje się poklepywanie się po plecach, dlatego, że rządy najbardziej rozwiniętych państw świata nadal są w stanie teoretycznie zapewnić energię na jeden kwartał.
Strukturalna nierównowaga
Spoglądając całościowo na globalny rynek ropy naftowej trudno odeprzeć przekonanie, że spadek ceny baryłki poniżej 90 USD w długim terminie jest bardzo mało realny. Taki scenariusz wymagałby zaistnienia przynajmniej jednego z następujących czynników: gwałtownego umocnienia dolara, gwałtownego zahamowania popytu zgłaszanego przez rynki wschodzące lub gwałtownego wzrostu nakładów na inwestycje w infrastrukturę. Ok. 1,5 mln baryłek dziennej produkcji ropy z libijskich złóż zostało zredukowane do 111 tys. baryłek dziennie w czerwcu 2011 i nie ma chyba na rynku eksperta, który prognozowałby przywrócenie utraconej podaży przed końcem 2012 r.
Na krótki dystans przed wzrostem ceny ropy świat broni jeszcze Arabia Saudyjska, która jest już bliska wykorzystania maksymalnych mocy przerobowych. Tylko w czerwcu wpuszczała ona na rynek 9,4 mln baryłek ropy dziennie, czyli o 0,4 mln baryłek więcej niż miesiąc wcześniej, ale OPEC łącznie dostarczał tyle samo ropy, co w I kw. 2011 r., ponieważ, pomijając bierność Iraku, Iranu i Wenezueli, jednocześnie skurczyła się produkcja Angoli i Nigerii. Odbicie globalnej podaży ropy między kwietniem a czerwcem 2011 r. przedstawione na powyższym wykresie może uspokoić część inwestorów z rynków energii, ale w przeciwieństwie do stabilnego wzrostu produkcji od recesji z 2009 r. do początku 2011 r., ostatni skok wynikał niemal w całości z decyzji jednego państwa.
Chyba nie potrzeba wyjaśniać, że taka sytuacja nie jest możliwa do utrzymania. I już nawet nie tylko na dłuższą metę, bo jeśli w 2012 r. świat ma zużywać dziennie ponad 91 mln baryłek ropy, a przez ostatnie dwa lata średnia podaż przy odradzającej się koniunkturze wynosiła 87 mln baryłek, to nie miejmy złudzeń, że nagle ktoś wyjmie z kapelusza 4 mln baryłek i będzie powtarzał ten trik każdego dnia. Albo właśnie rozpoczęła się era ropy po ponad 100 USD za baryłkę, albo równowagę na rynku ropy wprowadzi kolejna recesja, która zmniejszy zapotrzebowanie na energię i umocni dolara kończąc tym samym na dobre surowcową hossę. Albo też, co chyba najbardziej realne – i jedno, i drugie: krótkookresowy szok cenowy na rynku ropy, przyczyni się do kolejnej recesji w rozwiniętych gospodarkach borykających się już i tak z wystarczającą liczbą innych problemów, a to z kolei ograniczy apetyt na paliwo Chin, Brazylii i innych rynków wschodzących (bezpośrednio lub pośrednio poprzez spadek siły nabywczej lokalnych walut względem dolara).
Następnym razem, gdy Międzynarodowa Agencja Energii będzie próbowała w podobny sposób, jak pod koniec II kw. 2011 r., zbić cenę ropy, inwestorzy mogą odrobić pracę domową i po porównaniu odpowiednich słupków powiedzieć: „sprawdzamy”.
Łukasz Wróbel