W ostatnich latach dwukrotnie mieliśmy giełdowe hossy, którym nie towarzyszył wzrost inwestycji w realnej gospodarce. Obie nie trwały zbyt długo. Czekamy na tę trzecią. Mimo niesprzyjających warunków, jest na nią szansa. Inwestycje są w Polsce tym obszarem, który na pokryzysowym osłabieniu gospodarczym ucierpiał najbardziej i najwolniej wraca do formy. Nasza gospodarka dawała sobie radę głownie dzięki eksportowi i wysokiemu popytowi wewnętrznemu.
W ostatnich latach dwukrotnie mieliśmy giełdowe hossy, którym nie towarzyszył wzrost inwestycji w realnej gospodarce. Obie nie trwały zbyt długo. Czekamy na tę trzecią. Mimo niesprzyjających warunków, jest na nią szansa.
Inwestycje są w Polsce tym obszarem, który na pokryzysowym osłabieniu gospodarczym ucierpiał najbardziej i najwolniej wraca do formy. Nasza gospodarka dawała sobie radę głownie dzięki eksportowi i wysokiemu popytowi wewnętrznemu. Na dłuższą metę jednak ożywienie inwestycji jest konieczne, by wzrost gospodarczy był naprawdę trwały i silny. Wówczas także indeksy giełdowe będą miały mocną podstawę do wejścia w fazę hossy. Choć silne wzrosty cen akcji są możliwe bez solidnej podstawy w postaci inwestycji, to jednak przy ich wsparciu mają charakter trwały. Z sytuacją, gdy giełdowa hossa szalała w warunkach zmniejszających się inwestycji, mieliśmy w ostatnich kilkunastu latach do czynienia dwukrotnie. Za każdym razem było to spowodowane wystąpieniem specyficznych warunków. Pierwszy to okres internetowego boomu z lat 1999-2000, gdy euforyczne wzrosty mogły nastąpić ponieważ kwitnąca wirtualna gospodarka nakładów inwestycyjnych nie potrzebowała, a płynący do niej kapitał trafiał głównie na rynki akcji, pompując ich ceny.
Gra prowadzona wbrew spadającym inwestycjom w realnej gospodarce okazała się mieć fatalne skutki i skończyła spektakularnym krachem. Podobna sytuacja miała miejsce w ciągu ostatnich dwóch lat. Gdy skutki globalnego kryzysu finansowego wpędziły świat w recesję gospodarczą, banki centralne największych państw z amerykańską rezerwą federalną w roli głównej, zastosowały potężne narzędzia mające stymulować wzrost gospodarczy. Stało się jednak tak, że potężny kapitał znów przepłynął przez rynki finansowe, powodując dynamiczne wzrosty cen niemal wszystkich aktywów. Hossa na giełdach i rynkach surowcowych, trwająca od wiosny 2009 roku, nie miała wsparcia ze strony wzrostu inwestycji i odbywała się wbrew ich spadkowi. Faza ta kończy się właśnie załamaniem na rynkach akcji i wchodzeniem globalnej gospodarki ponownie w fazę spowolnienia wzrostu. Przykładem harmonijnej koegzystencji wzrostu inwestycji i giełdowego boomu w naszych warunkach są lata 2002-2007. Zwiększanie nakładów na środki trwałe napędzało wówczas wzrost i w gospodarce i na giełdzie, a mechanizm ten miał cechy zrównoważonego i trwałego. Wówczas giełdowa hossa trwała ponad sześć lat, a nie rok, jak internetowa.
Obserwując obecne tendencje, można mieć nadzieję, że po okresie perturbacji na światowych rynkach finansowych i widocznym już spowolnieniu odradzającego się wzrostu gospodarczego, za kilka miesięcy możemy być świadkami rodzenia się stabilnego i opartego na zdrowych fundamentach wieloletniego trendu wzrostowego na giełdach.
Od drugiej połowy ubiegłego roku można bowiem obserwować powolną poprawę w inwestycjach. Dynamika nakładów inwestycyjnych była jednak bardzo słaba, sięgając 1,5-1,6 proc. aż do pierwszych miesięcy 2011 roku, gdy podskoczyła do 6 proc. Na razie można więc mówić jedynie o zahamowaniu negatywnej tendencji, trwającej od drugiego kwartału 2007 roku, czyli od czterech lat. Obecny skok można wiązać z przyspieszeniem inwestycji infrastrukturalnych. Ten czynnik będzie miał jednak prawdopodobnie jedynie krótkotrwały charakter. Większość prac związanych z Euro 2012 jest już na tyle zaawansowana, że trudno spodziewać się, by firmy znacząco zwiększały w związku z tym nakłady na środki trwałe. Oszczędności budżetowe nie będą zaś sprzyjać rozpoczynaniu nowych zadań na większą niż dotychczas skalę.
Inwestycjom nie sprzyjają też pozostałe czynniki, zarówno lokalne, jak i o charakterze zewnętrznym. Spowolnienie gospodarcze jest coraz bardziej widoczne niemal na całym świecie. Wskaźniki aktywności gospodarczej w Chinach, strefie euro i w Stanach Zjednoczonych od kilku miesięcy wykazują wyraźną tendencję spadkową i są o krok od przekroczenia bariery 50 punktów, która oddziela fazę wzrostu od rozpoczęcia cyklu kurczenia się gospodarki. Drastyczne programy oszczędnościowe, zmierzające równoważenia budżetów i zmniejszania zadłużenia będą coraz silniej dawały znać o sobie. O ulotnym charakterze ostatniego drgnięcia w inwestycjach świadczyć też mogą czerwcowe dane o spadku dynamiki produkcji przemysłowej do 2 proc. oraz ciągle bardzo niski, wynoszący 74 proc., wskaźnik wykorzystania mocy produkcyjnych w firmach. W okresie ożywienia gospodarczego jego wartość sięga 84-85 proc. Przemysł ma więc spore rezerwy do wykorzystania bez konieczności zwiększania nakładów na środki trwałe.
Jak uczy doświadczenie lat 2002-2007, stabilny wzrost i w gospodarce i na giełdzie nie eksploduje, lecz rodzi się powoli i stopniowo. Choć nie przynosi szybkich i spektakularnych sukcesów, jest zwykle zjawiskiem o wiele bardziej trwałym niż błyskotliwe boomy i hossy.
Roman Przasnyski