Nastroje inwestorów zdają się pogarszać z każdą godziną, indeksy w Europie wpadły w spiralę spadków tracąc dziś ponownie ponad 3 proc., a tym razem w przecenie uczestniczył WIG20. Ręka po ratunek wyciągnięta jest aż do Pekinu. Właściwie trudno wymienić jedną zasadniczą przyczynę dzisiejszej przeceny na rynkach. Owszem, publikowane dane makro (PMI dla sektora usług) okazały się słabsze niż oczekiwano, ale przecież rozczarowania tego rzędu rzadko przekładają się na gwałtowne reakcje.
Nastroje inwestorów zdają się pogarszać z każdą godziną, indeksy w Europie wpadły w spiralę spadków tracąc dziś ponownie ponad 3 proc., a tym razem w przecenie uczestniczył WIG20. Ręka po ratunek wyciągnięta jest aż do Pekinu.
Właściwie trudno wymienić jedną zasadniczą przyczynę dzisiejszej przeceny na rynkach. Owszem, publikowane dane makro (PMI dla sektora usług) okazały się słabsze niż oczekiwano, ale przecież rozczarowania tego rzędu rzadko przekładają się na gwałtowne reakcje. Tymczasem od początku tygodnia mamy na giełdach coś w rodzaju krachu rozłożonego na raty, bo jak inaczej nazwać 10-proc. już prawie spadek DAXa zanotowany od poniedziałkowego otwarcia? Tylko w tym tygodniu CAC spadł o 6 proc., a FTSE o ponad 4 proc. Trudno uciec od używania grubych słów opisując wydarzenia tego rodzaju.
Jak zwykle w takich momentach liczą się emocje. Każde rozczarowanie danymi urasta do rangi kataklizmu, każda kolejna przecena nazywana jest paniczną reakcją. Rzecz w tym, że rzeczywiście rynek znalazł się już w fazie, w której sam nakręca dalszy czarny scenariusz. Kupujących nie ma, sprzedający zbijają więc cenę. W takiej spirali strachu znalazł się też rynek obligacji skarbowych Hiszpanii i Włoch i to jest teraz największy problem. Politycy mogą składać solenne zapewnienia, a nawet przysięgać na wszystkie świętości, że ich kraje posiadają wiarygodne programy naprawcze, ale kiedy pękają kolejne stop-lossy wymuszające zamykanie pozycji przez największe fundusze i banki, słowa na nic się zdadzą. Dlatego już mówi się o niezbędnej interwencji rynkowej ze strony ECB, ale aby interwencja mogła być skuteczna, powinna być wspomagana przez inne banki centralne. Zainteresowanych trzeba szukać na Dalekim Wschodzie – to rezerwy walutowe Chin i Japonii są najmocniej narażone na szwank, to Chiny mają teraz największe możliwości wydania gotówki na interwencyjny skup europejskich obligacji.
Warszawa, która dzielnie opierała się negatywnym nastrojom na dwóch poprzednich sesjach (spadek o 0,9 proc. w poniedziałek i o 1,3 proc. wczoraj wyglądają na nic nie znaczące turbulencje przy równoległej przecenie w Madrycie czy Frankfurcie), dziś dorównała do reszty stawki. Dobre raporty kwartalne BRE i Pekao nie miały żadnego znaczenia, podobnie jak nie miałyby go jakiekolwiek inne publikacje, choćby i rokujące 5-proc. wzrost PKB w II półroczu. Inwestorzy sprzedawali akcje, a najchętniej te najpłynniejsze. Pod nóż poszedł KGHM (4,3 proc.) mimo wzrostu notowań srebra, Pekao (5 proc. mimo poprawy zysków kwartalnych i portfela kredytów wolnego od ryzyka franka szwajcarskiego), Orlen, PKO BP i PZU – których jedyną przewiną była odpowiednia duża płynność, by inwestorzy zagraniczni mogli szybko zamienić akcje na gotówkę i zwiać. Dokąd?
Frank po interwencji SNB wrócił już w pobliże rekordów, złoto podrożało do 1672 USD (rekord) za uncję. Ale kapsuł ewakuacyjnych nie jest zbyt wiele. W efekcie mamy mniej lub bardziej emocjonalne zachowania, ale z drugiej strony też i kalkulacje co do możliwej interwencji ze strony banków centralnych. Gra na odbicie może się pojawić, choć z drugiej strony wielu inwestorów czeka ze sprzedażą właśnie na odbicie cen. Jeśli więc w ogóle je zobaczymy, może być bardzo płytkie.
Emil Szweda