Nie ulega wątpliwości, że najprostszy wniosek z ogólnego zamieszania towarzyszącego obniżaniu, podwyższaniu, a nawet pozostawianiu bez zmian stóp procentowych jest taki, że muszą to być kwestie, które mogą jakoś znacząco zmieniać nasze codzienne życie. W istocie, mowa przecież o narzędziu, które dosłownie wpływa na to, ile wydać można pieniędzy – na to mgliste określenie składa się jednak nie para stóp, a aż pięć stóp podstawowych i różne inne stopy dodatkowe.
Jeśli potrzebna byłaby definicja złożona z jednego słowa, w tym przypadku byłaby to z pewnością cena. Stopa procentowa jest ceną pieniądza, warunkuje po jakiej cenie banki sprzedają nam pieniądze na kredyt, a także po jakiej cenie my oddajemy w depozyt pieniądze bankom. Działanie tego instrumentu nie ogranicza się jednak wyłącznie do ustalania, czy bardziej opłaca się wpłacić oszczędności na lokatę, czy może wziąć jakiś kredyt, podstawowym zadaniem ekonomistów wyznaczających stopy jest bowiem zapewnienie szeroko pojętej stabilności polskiej walucie. Elementem układanki, który łączy ten demagogicznie brzmiący zestaw słów z przeciętnym obywatelem jest z kolei zjawisko inflacji.
Chociaż inflacja wydaje się budzić raczej nieprzyjemne skojarzenia, jeśli osiąga zamierzony niski poziom, jest dla gospodarki korzystna. Kiedy jej poziom wymyka się z różnych przyczyn spod kontroli, obserwowany jest niechciany wzrost przeciętnego poziomu cen, czego skutkiem jest sytuacja, w której coraz mniej możemy za daną ilość pieniędzy kupić.
Spadek siły nabywczej oznacza, że zawartość naszego portfela jest coraz mniej warta, a wszystko wynika zazwyczaj z tego, że pieniędzy w obiegu jest zwyczajnie za dużo, a czasem też z tego, że brakuje na rynku samych towarów. Żeby ceny w sklepach nie zmieniały się więc w nieskończoność, do momentu, aż złoty nie będzie już prawie nic wart, Rada Polityki Pieniężnej może ten pieniądz skutecznie podrożyć. Dochodzi do zwiększenia stóp procentowych – bank centralny pożyczał będzie od tej pory pieniądze bankom komercyjnym po wyższej niż dotychczas cenie, a te w związku z tym udzielały będą wyżej oprocentowanych kredytów. Trudniej jest się w takich okolicznościach mocniej zadłużyć, tym bardziej, że coraz atrakcyjniejsze stają dzięki podwyżce stóp bankowe lokaty. Taka restrykcyjna polityka monetarna wydaje się więc uniwersalnym rozwiązaniem, niestety jej główne działania pozytywne na zwalczaniu inflacji się czasem kończą. Drożeją bowiem nie tylko kredyty konsumenckie, ale również kredyty na inwestycje, co przyczynia się do tego, że przedsiębiorcy zamiast się rozwijać i modernizować, będą z czasem zwalniać swoich pracowników. Społeczeństwo mniej chętnie będzie więc inwestować, skoro bez ryzyka zarobić można na lokacie, mniej będzie też kupować, na czym w efekcie straci też państwowy budżet, bo płacąc w sklepie za cokolwiek, płacimy przecież i podatek. Tempo, w jakim rozwija się gospodarka, znacznie wtedy spowalnia, co z założenia rzadko przyczynia się do kolejnych sukcesów wyborczych ekipy rządzącej. Pod tym względem NBP nie może być w pierwszej kolejności skoncentrowany na wzroście gospodarczym, a na pilnowaniu stabilności waluty, co w krótkim terminie potrafi stać ze sobą w sprzeczności.
Zjawiskiem przeciwnym do inflacji, równie poważnym, chociaż nie wzbudzającym tak złych skojarzeń, jest deflacja, czyli długotrwały spadek średniego poziomu cen. Pozornie sprzyjająca konsumentom sytuacja powoduje, że spodziewając się dalszych spadków cen, klienci wstrzymują się od zakupów coraz bardziej. Skoro ta sama ilość pieniędzy jest coraz więcej warta, zwiększa się również realne zadłużenie kraju, co i bez tego stanowi dzisiaj niebagatelne obciążenie dla wielu gospodarek. Niska, bo prognozowana dla 2014 roku na 0,0-0,2%, inflacja w Polsce to efekt obniżenia cen żywności i energii na rynkach światowych, a także zwiększenia wydobycia w USA. Cel inflacyjny, jaki stara się realizować nasz bank centralny to natomiast 2,5% z możliwymi wahaniami o jeden punkt procentowy w obie strony. Żeby więc bardziej się do tego poziomu zbliżyć, Rada Polityki Pieniężnej ogłosiła na początku października, że zdecydowała się skorzystać ze znajomego mechanizmu – stopy procentowe są od tej pory niższe. Efektów takich działań nie należy się jednak spodziewać od razu, zgodnie z projekcją, październikowa obniżka przełożyć się powinna na podniesienie inflacji dopiero pod koniec 2015 roku.
Taka polityka pieniężna jest bezpieczna do momentu, kiedy sytuacja nie zacznie się odwracać, a inflacja nadmiernie przyspieszać – szczęśliwie, od takiego stanu dzieli nas jeszcze dosyć sporo punktów procentowych. Aktualnemu rekordziście w tej dyscyplinie trudno byłoby tak błyskawicznie dorównać – w Zimbabwe dodrukowywano bowiem zimbabweńskiego dolara tak skutecznie, że latem 2008 roku ceny w tamtejszych sklepach rosły w tempie 231 milionów procent. Dla waluty skończyło się to upadkiem, a zamiast zimbabweńskich dolarów wprowadzono te amerykańskie. Znacznie skurczyła się też liczba miliarderów.
Autor: Weronika Aleksandra Kosmala