Środa była najgorszym dniem na GPW od ponad roku. Poranek nie zapowiadał takiego dramatu, bo choć frank wspinał się na nowe rekordy to słowna interwencja Banku Szwajcarii na chwilę zmieniła układ sił na rynku walutowym. Giełdy nadal miały jednak spore kłopoty i za każdą godziną indeksy schodziły coraz niżej. Na zachodzie głównie obawiano się o nadchodzące dane ze Stanów, a na krajowym rynku coraz większe obawy budziła płynność, a konkretnie jej brak zwłaszcza wśród mniejszych spółek.
Środa była najgorszym dniem na GPW od ponad roku. Poranek nie zapowiadał takiego dramatu, bo choć frank wspinał się na nowe rekordy to słowna interwencja Banku Szwajcarii na chwilę zmieniła układ sił na rynku walutowym. Giełdy nadal miały jednak spore kłopoty i za każdą godziną indeksy schodziły coraz niżej. Na zachodzie głównie obawiano się o nadchodzące dane ze Stanów, a na krajowym rynku coraz większe obawy budziła płynność, a konkretnie jej brak zwłaszcza wśród mniejszych spółek.
Sytuacja na WIG20 systematycznie się pogarszała, ale po przekroczeniu 2600 pkt. stała się dramatyczna, bo przecena przybrała czyste oznaki paniki. Wśród mniejszych podmiotów spółki traciły po kilka lub kilkanaście procent, a wszystko za sprawą bardzo słabej płynności. Podaż akurat w tej grupie wynikała zapewne z strony graczy instytucjonalnych, czyli funduszy, a po stronie popytu nie było chętnych, więc spadki przybierały niemal lawinowy charakter. Ostatecznie tylko 6 proc. spółek, a więc zaledwie 24 podmioty mogły pochwalić się wzrostami. Blisko 90 proc. traciło na wartości i były to straty duże albo bardzo duże.
W tej chwili łapanie spadającego noża, czyli kupowanie po poważnej przecenie jest strategią ryzykowną zwłaszcza, że przed nami jeszcze piątkowe dane z amerykańskiego rynku pracy, które też mogą być słabe. Myślę, że dopiero po nich, lub też w okolicach 2500 pkt. można liczyć na odbicie, które będzie wynikać z wyprzedania rynku lub z w końcu publikowanych pozytywnych informacji. Na pewno sierpień nie będzie nudny.
Paweł Cymcyk